niedziela, 16 lipca 2017

Inny świat

Stała się rzecz straszna.
Od 20 dni nie miałam drutów w ręku. A jakby doliczyć dni, kiedy zrobiłam ledwie dwa, trzy rzędy szala, to wyjdzie koło 20.
Powodem są olbrzymie zmiany, które nastały w moim życiu. Mąż mnie wywiózł na koniec świata. Do Malezji... I to najprawdopodobniej na trzy lata. Zanim mnie wyrwał z mojego bezpiecznego miejsca na ziemi, przez dłuuugi czas się pakowaliśmy i próbowaliśmy organizacyjne ogarnąć ten moment. Musieliśmy spakować się na trzy lata. Przyjechała firma przeprowadzkowa i zabrała wiele kilogramów. Do kilku walizek spakowaliśmy resztę i ruszyliśmy w daleki świat. Lot dość długi podzieliliśmy na dwa etapy: do Dohy i do Kuala Lumpur. Nie jestem wielką miłośniczką latania samolotem, a właściwie mogłabym powiedzieć, że boję się bardzo. Cały lot spędziłam oglądając filmy. Pomimo, że druty miałam przy sobie, nie wyciągnęłam ich ani na chwilę. Byłam tak pełna emocji, że na śmierć o nich zapomniałam. Zresztą dalej grzecznie, w woreczku, czekają na jakiekolwiek nimi zainteresowanie. Bidulki.

Na razie mieszkamy w hotelu. Trwają poszukiwania mieszkania do wynajęcia. Jest ich dużo. Mamy problem, które wybrać. Spodobały nam się trzy i teraz bijemy się z myślami na co postawić. Wszystkie są duże, jasne, mają wszelkie udogodnienia. Czy wybrać mieszkanie w dwukondygnacyjnym budynku, z pięknym tarasem, w spokojnej dzielnicy, czy wybrać apartament w samym centrum, na 38 piętrze z fantastycznym widokiem na Petronas Towers, centrum i całe miasto, skąd jest wszędzie blisko, do sklepów i metra. Ajajaj!

Miasto jest piękne, wielokulturowe, bardzo zielone. Jak przyjedzie nasz bagaż z Polski, to postaram się o zdjęcia i będę się nimi dzielić.
Pogoda tutaj jest cały rok taka sama, średnia temperatura to 32 stopnie. Oczywiście jest więcej. Ja jestem typową osobą z Centralnej Europy, która w Polsce powyżej 27 stopni umiera, bałam się więc, jak ja to zniosę. Rano i wieczorem jest znośnie. W ciągu dnia, jak nie ma pełnego słońca, a na szczęście tutaj często słońce jest za chmurami, to da się wytrzymać będąc w ruchu. Natomiast jak się zatrzymałam na dosłownie kilka minut (jak było słońce), od razu poczułam lepkość na całym ciele i spływające krople potu. Na szczęście wszędzie w pomieszczeniach jest klimatyzacja.

Jak wracamy z pracy, przed 20-tą, słońca już prawie nie ma i mamy widok na centrum. Robi wrażenie.

To ten sam widok, tylko dzień później i 500 metrów dalej od poprzedniego zdjęcia, no i wcześniej.


Wśród licznych wieżowców trafiają się takie perełki, tu akurat restauracja.


I takie klimatyczne zdjęcie, też restauracja. A tak a propos, restauracji, barów, miejsc z jedzeniem jest caaaałe mnóstwo. Można zjeść za 5 zł, 10 i więcej. Przeciętnie wydajemy na obiad 10/12 zł.


To zadaszenie to ochrona przed deszczem, słońcem. Nie wszędzie są, ale w centrum jest ich dużo. nie raz ratowały nas od upału.


A tu widok z wieży Menara na City. Robi wrażenie. To zdjęcie jest z wysokości koło 200 metrów.


A tu z lekko wyższej wysokości, bo z 421 metrów.


Na szczycie jest możliwość wejścia i zrobienia sobie zdjęcia w szklanej klatce. Dla mnie, z moim lękiem wysokości, to atrakcja nie do skonsumowania. Zbyszek był prze szczęśliwy i czuł się w niej jak ryba  w wodzie.



Zdjęcie ulicy.
Po lewej stronie na grubych słupach jeździ napowietrzne metro, kolejka. Nowoczesne, szybkie, ciche.


To są Petronas Tower w piątkowy wieczór. Symbol Kuala Lumpur. W miejscu, z którego robię zdjęcia, jest mnóstwo ludzi, jak w Ustce na promenadzie w sezonie. Kto był, ten wie o czym piszę.


Wieczorem pod wieżami, w parku ma miejsce widowisko światło i dźwięk. Ponieważ nasz bagaż jeszcze nie dotarł, nasze przewodniki również, a nie bardzo mamy czas, aby przeszukiwać internet, więc nasze zwiedzanie jest bardzo chaotyczne. Nie wiedzieliśmy, że pokaz zaczyna się 0 20-tej i trwa do 22.00. My trafiliśmy na nieduży fragment, ale  tak byliśmy zachwyceni. Na pewno wrócimy tam jeszcze i obejrzymy całość. 



Takie są moje pierwsze wrażenia... No i ten Koniec Świata bardzo mi się podoba :-)

Ps. Jeśli chcielibyście poczytać o Malezji, to tutaj jest fantastyczny blog o życiu w Malezji. Czytanie wielu postów o tym rejonie, ułatwiło mi wyjazd i szybsze zaaklimatyzowanie się tutaj.


czwartek, 13 lipca 2017

Środa z książką



Makneta jakby czytała w moich myślach i w moim życiu. Nie bardzo mam czas na druty. Choć to pomału, już nie długo się zmieni. Piszę bardzo enigmatycznie, ale życie mocno  mi się wywróciło. Napisałam o tym posta, ale nie mogę go opublikować. Zdjęcia, które do niego wstawiłam, ze względu na słaby internet, którym teraz dysponuję, są słabej jakości. A chciałabym pokazać wam moje obecne miejsce, w którym żyję, czyli Malezję, z jak najlepszej strony. Jest piękna, inna, fascynująca.

Nie zaprzestałam czytania. Staram się czytać w każdej wolnej chwili, a nie mam ich zbyt dużo.
Uważam, że popularyzowanie czytania jest świetnym pomysłem i chciałaby się do tego dołączyć. Pewnie będę podpinała posty w czwartek, bo moja środa, to dla was środek nocy. ale to akurat nie jest takie ważne.

Aktualnie kończę czytać książkę Jacka Hugo-Badera "Skucha".

Książka Skucha - zdjęcie 1

Jacek Hugo-Bader opowiada w niej o pokoleniu "Kolumbów rocznik 50". Spotkał się i rozmawiał z wieloma ludźmi, tworzącymi opozycję lat osiemdziesiątych, którzy walczyli na swój sposób w stanie wojennym z komuną i wreszcie byli w najwyższych władzach Nowej Polski. Opisuje ich niełatwe losy, przeżycia, które nierzadko mogłyby stanowić kanwę scenariusza filmowego. Nie wszystkim życie się poukładało, ni wszyscy są zadowoleni z obecnej ich sytuacji, wielu jest rozczarowanych. Książka nie jest łatwa w czytaniu, wiele postaci, przeskakiwanie do kolejnych wątków. Dobrze, że jestem z pokolenia, które to przeżyło. Może nie byłam w centrum wydarzeń, ale wówczas tworzyła się historia i wszystko było nowe i bardzo ciekawe. Chłonęliśmy każdy skrawek wiedzy.
Niełatwa lektura, ale warto przeczytać.

środa, 29 marca 2017

Moje Understory

                 Minęły dwa miesiące od ostatniego wpisu. Chyba trochę się opuściłam, ale nie z dzierganiem. Dwa szale czekają na zdjęcia. Fotograf przyjeżdża na przedłużony weekend, to może uda się je uwiecznić.

                  Kiedy w styczniu jechaliśmy na narty do Austrii, zajechaliśmy do Smolca. Prawie było nam po drodze. odwiedziliśmy nasze Maleństwa, Marzenę i Mateusza. Marzena pokazała mi delikatny w dotyku, w przecudnym kolorze i moim fasonie sweter. Odpłynęłam. A kiedy jeszcze go na siebie włożyłam, natychmiast musiałam go mieć. Stanęłam przed Chmurkową górą włóczek i wybierałam, wybierałam i wybrałam. Fino,  przepiękne brązowo-szare, przydymione.
 Marzeny Understory jest niesamowicie przytulne, mięciutkie. Moje jest trochę mniej luksusowe, ale za to kaszmirowo miękkie.
                Kiedy dziergam, raczej nie robię próbek. W tym projekcie, postanowiłam wszystko zrobić zgodnie ze sztuką dziergania. Zrobiłam próbki na różnych drutach. Wybrałam rozmiar S1, druty 3,5 i zaczęłam dziergać. Dobrnęłam pełna entuzjazmu do rzędów bąbli, przemęczyłam owe i zmierzyłam. I oczywiście okazało się, że nie dobrałam właściwy  rozmiar. Z bólem sprułam. I ponownie z wielką radością rozpoczęłam pracę nad rozmiarem S2. I to było to. Nie wiem, czy mi wypada tak chwalić swoją synową, ale projekt jak zwykle rozpisany jest bardzo jasno, przejrzyście i prosto, z tutorialami.
Jak na tak dużą objętościowo pracę, to poszło mi bardzo szybko i radość dziergania trwała do końca. Miałam mały problem z rękawami, bo dla mnie wyszły za wąskie. Musiałam spruć i zwiększyć ilość oczek. I jest idealnie.
                Noszę mój Understory bardzo często. Bardzo go lubię. Bardzo. i jeszcze bardzie mi się podoba.

                Moja sesja zdjęciowa niestety  nie jest tak piękna jak Marzeny, ale uważam, że mój Fotograf się postarał. Ogród nie jest jeszcze tak piękny , jak za parę tygodni będzie. Udało nam się jednak znaleźć tło, które podkreśliło piękno tego projektu.














Zużyłam 4,2 motka Fino Julie Asselin w kolorze Riverbed , które przerabiałam na drutach 3,5 i 4.

I to by było na tyle. Pozdrawiam was wietrznie i lekko deszczowo.


niedziela, 29 stycznia 2017

Hansel

Przed wyjazdem na ferie popełniłam pewną chustę. Oczywiście powstała ona z innej chusty, która podobała mi się kiedyś, ale przestała. Cóż za mądre słowa! Ponieważ zakończyłam cardigan, o którym pisałam ostatnio, pomysłów w głowie wiele, ale żaden nie skrystalizowany, więc co? Wydziergałam chustę. Jak nie mam pomysłu co dziergać, to dziergam chustę. Mam ich trochę, jeszcze więcej zrobiłam dla innych. Ale co ja mogę poradzić na to, że lubię dziergać, a przede wszystkim nosić chusty.
Jeszcze nie wiem, czy będzie moja. Na razie muszę się nią nacieszyć. Być może podaruję ją komuś.
Wybrałam wzór Hansel Gudrun Johnson. Od zawsze wzór bardzo mi się podobał, zwłaszcza jasne wersje. Moja jest mniej jasna, czyli czerwona. Dodałam resztki jakie miałam w domu. I na drutach albo 5,5 albo 6 wydziergałam olbrzymią chustę. Można się nią cudownie otulić.










Kolor włóczki jest mniej czerwony, a bardziej koralowy. Herbimania prowadzi akcję uciekania od szarości i wprowadzania do naszych ubrań koloru, więc nieźle wpisałam się w to zamierzenie.

Obok mnie na kanapie leży skończony, zblokowany feryjno-wyjazdowy szal. Musi tydzień poczekać na zdjęcia, bo fotograf właśnie wyjechał do Warszawy.
Ferie się skończyły. Baardzo odpoczęłam. A jutro wracam do moich ukochanych łobuziaków.


poniedziałek, 23 stycznia 2017

Tanta

Właśnie wróciliśmy z nart. Było super!
Choć muszę się przyznać, że łatwo nie było. Bardzo lubimy tę aktywność ruchową, ale tak się jakoś stało, sami nie potrafiliśmy dojść do tego, dlaczego na cztery lata porzuciliśmy góry zimą. Pierwszy dzień był jedną wielką walką. Najpierw na łatwym stoku przypominaliśmy sobie jak się tak naprawdę jeździ. Później rzuciliśmy się na trasy czerwone. Sprawy nie ułatwiał wiatr i padający dość intensywnie śnieg. Nic nie było widać. Ja jestem ślepym człowiekiem i nawet na okoliczność wyjazdu, zakupiłam sobie szkła kontaktowe. W śnieżycy na niewiele się zdały. Wszystko było jedną wielką bielą. O dużym wyzwaniu świadczy to, że ja "sowa", uwielbiająca nocne siedzenie i zaczytywanie się w książkach, o dwudziestej grzecznie zaległam w łóżku i oddałam się błogiemu lewitowaniu sennemu.

Kolejne dni to piękne słońce i szerokie, dobrze przygotowane stoki. Przy czym, nie mogę nadal powiedzieć, że było łatwo, bo musiałam robić kilometry. Mój mąż jest szalonym narciarzem, uwielbia prędkość. I jest dobrym narciarzem. Ja, jestem rekreacyjnym, prawie wszyscy mnie mijają, zwłaszcza w Austrii, gdzie ludzie jeżdżą na nartach od lat prawie niemowlęcych. Dałam radę, nawet od czasu do czasu kogoś wyprzedzałam. Wow!!!! Mistrzyni! Fizycznie się narobiłam, ale psychicznie odpoczęłam i to bardzo.

A było tak:










A to jest kwintesencja mojego narciarstwa w Austrii.


Ja się leniłam a mąż mógł wreszcie bez opóźniacza, czyli mnie, szusować z wiatrem w uszach i wolnością w duszy.

Oczywiście jadąc te parę kilometrów w góry miałam przy sobie robótkę, która znowu nie była łatwa do dziergania i czytania jednocześnie. No, ale cóż, dzień przed wyjazdem, z obłędem w oczach szukałam czegoś do dziergania. Nie było łatwo, bo jak się chce coś ciekawego znaleźć, to nic się nie podoba.  Znalazłam szal, który już zaraz skończę. Pokaże go więc następnym razem.

W zamian pokażę cardigan, który dziergałam jako test dla Hani Maciejewskiej. I jest to niestety moja porażka. Projekt super, ale ja źle dobrałam włóczkę. Sama w sobie włóczka jest super, bo jest to Milis Julie Asselin w kolorze Fjord, połączony z kid silkiem Dropsa w kolorze chabrowym. Zestaw jest super, ale nie dla tego projektu. Wyszedł trochę za duży. I chyba dostanie go siostra. A szkoda, bo kolor cudny. Ups, siostro, nie czytaj. Zdjęcia są mocno ocenzurowane i wybrałam tylko te, na których nie wyglądam jak potwór z Loch Ness. I nie przesadzam ani trochę. Włóczka przez kid silka wyszła trochę puchata i to nie jest dobre dla tego projektu.













Cały czas myślę co z tym fantem zrobić.
Przecież już wymyśliłam, dać siostrze. No i dobrze. Jest taką samą farbowaną blondynką jak ja, więc będzie jej dobrze w tym kolorze.
Pozdrawiam was naładowana energią.

środa, 11 stycznia 2017

Czytelnicza środa

I stało się. Nie wiem jak, nie wiem kiedy, ale jest. Niestety jest.
Nowy Rok.
Niestety, bo jester starsza. A tego za bardzo nie chcę.
No, ale nie ma co marudzić, jest i trudno.
Niewiele jak narazie się zmieniło i dobrze. Czytam, robię na drutach, biegam, no i jeżdżę na łyżwach. Ostatnio, bardzo dużo jeżdżę na łyżwach. Niedaleko mojej szkoły otworzyli lodowisko. Postanowiłam ten fakt wykorzystać i w ramach lekcji wychowania fizycznego chodzę z dzieciakami na lodowisko. I szalejemy. I bawimy się. I uczą się co niektóre jeździć. Jest cudnie. Każdego dnia wracam do domu z purpurowymi od mrozu i wiatru policzkami.
Właśnie wypiłam kubek pysznej herbaty, odtajałam i mogę coś skrobnąć odnośnie tegorocznych lektur. A zaczęłam ten rok mocnymi tekstami.


Ponieważ cały zeszły rok byłam bardzo grzeczna, to św. Mikołaj przyniósł mi kilka prezentów. jednym z nich była książka Małgorzaty Halber "Najgorszy człowiek na świecie". Małgorzata jest dziennikarką, prezenterką telewizyjną i napisała książkę o nałogu, o alkoholizmie . Jej bohaterką jest Krystyna, która opowiada jak to się stało, że zaczęła pić, a następnie jak krok po kroku próbuje wydostać się ze szponów nałogu. Dla mnie ta książka jest próbą oczyszczenia, wyrzucenia z siebie wszystkiego złego co zawładnęło autorką. Dobra, aczkolwiek niezbyt łatwa lektura.

Kolejną książką jest "Polska odwraca oczy" Justyny Kopińskiej. I ta pozycja sponiewierała mnie okrutnie. Jest to zbiór reportaży karnych z ostatnich lat. przy czym są to reportaże opisujące ludzką bezsilność, niemoc wobec prawa, wobec fukcjonariuszy stojących na straży prawa. Już pierwszy rozdział opowiadający o kobiecie Mariusz Trynkiewicza, mordercy czterech chłopców. Poznała swojego przyszłego męża kiedy siedział jako skazany w więzieniu, pokochała go i wyszła za niego za mąż. Widzi tylko jego dobre strony. Jest zadziwiona, że ludzie mówią o nim psychopata i powinni być za to karani. Zacytuję fragment, który mnie dobił :
"Mariusz nie jest psychopatą, ludzie nie biorą pod uwagę, że po pierwsze, te zabójstwa były dawno, a po drugie, nie wiadomo, kim obecnie byłyby te dzieci. Może wyrosłyby na zabójców lub złodziei. Kto włóczy się samotnie przy rzece w wieku kilkunastu lat?"
Przez kolejne rozdziały opowiadające o sierocińcu prowadzonym przez siostry zakonne, o szpitalu psychiatrycznym, w którym nie leczono pacjentów, a się nad nimi znęcano, o płockim więzieniu, gdzie wartownicy, wychowawcy, psychologowie razem z więźniami prowadzili wspólne przestępcze życie, przepływałam coraz bardziej zdenerwowana i ogarnięta obezwładniającą bezsilnością. Bardzo dobra i mocna książka.

I ostatnią książką, którą właśnie czytam jest "Muza" Jessie Burton. Jeśli któraś z was czytała "Miniaturzystkę" i była zachwycona to uważam, że warto, choć dopiero przeczytałam 100 stron.
Chciałam w paru słowach opisać o czym jest ta książka, ale nie za bardzo potrafię. Odelle pochodzi z Trynidadu, gdzie zdobyła dobre wykształcenie. Pisze wiersze, marzy o wyjeździe do Londynu, który jawi jej się jako odskocznia dla rozwoju jej talentu. kiedy wreszcie przyjeżdża do Wymarzonego miasta, okazuje się, że nie ma dla niej wymarzonej pracy, że nikt nie czeka na nią z otwartymi ramionami i aby się utrzymać przy życiu zaczyna pracę w sklepie obuwniczym. Po paru miesiącach udaje jej się zatrudnić w galerii sztuki jako maszynistka i nagle zwykle przepisywanie dokumentów nabiera dla niej innego znaczenia i wydaje jej się, że otwierają się przed nią inne możliwości.
I już, i to by było na razie na tyle. Czyta się dobrze, a nawet bardzo dobrze.

Dziewiarsko wyrabiam dzielnie zapasy zakanapowe. No i oczywiście pruję i przerabiam.
Obecnie po zakończeniu pewnego testu, nie miałam kompletnie żadnego pomysłu na cokolwiek, wymyśliłam sobie chustę Hansel Gudrun Johnson. Zawsze mi się podobała. Robię wersję mniejszą, czyli połowę. Mam grubszą włóczkę niż w oryginale i na razie średnio mi się podoba, ale może zblokowanie zmieni tę kupkę nieszczęścia w przecudną, fascynującą, zachwycającą chustę. Zobaczymy.

Niedługo zaczynają się ferie. Wyjeżdżamy na kilka dni na narty. Trochę się boję, czy moje kolano to wytrzyma. Najwyżej zajmę się drutami, książkami spoglądając przez okno na austriackie góry.
U nas znowu dziś wieje, więc pozdrawiam was ciepło sprzed kominka.