środa, 11 września 2019

Hahaha, I smell snow...

       Ponad dwa lata mieszkam w Malezji i chyba mam prawo mieć chęć, aby poczuć chłód.
Teoretycznie. Gdyż ja takiej chęci nie mam. Jest mi dobrze w tym cieple. Sama jestem zdziwiona, że tak dobrze się zaadoptowałam. W Polsce, kiedy temperatura wzrastała powyżej 25 stopni umierałam. Może było to wynikiem tego, że u nas są cztery pory roku, a poza tym temperatura potrafi skakać jak jej się podoba od + 30 do +15. I kto normalny takie skoki temperatur wytrzyma. Haha, mój mąż. Jemu jest dobrze w każdej temperaturze, w -20 i w +40. Taki typ człowieka.
W Malezji cały rok temperatura jest stała +32 stopnie, z wahaniami +- 2 stopnie. I do tej równości tak się przyzwyczaiłam, że odczuwam każde niewielkie wahnięcie. Codziennie powinien również padać deszcz. powinien. Pierwszy nasz rok był typowy dla tego rejonu. Codziennie dwa razy w dzień i raz w nocy padał krótki (30-60 minut), ale bardzo intensywny deszcz, często połączony ze straszliwymi wtedy burzami (teraz się przyzwyczaiłam i już nie kulę się na kanapie, tylko z wielki oczami oglądam piorunowe spektakle). Tak było w porze deszczowej. W porze suchej deszcze padały dużo mniej, a nawet potrafiły być kilkudniowe przerwy. Drugi rok był inny, słoneczny i bardzo mało deszczowy. To przekładało się na większy smog. Od dwóch miesięcy smog jest tak duży, że zaczęliśmy z mężem biegać w siłowni i myślę o noszeniu maski.
       Ta króciutka zajawka byłą po to, aby pochwalić się nową chustą. Wełnianą i to podwójnie wełnianą. Potrzebowałam bezmyślnej robótki na wyjazd, już nie pamiętam jaki. Wełnę kupiłam u indonezyjskiej farbiarki Papiput Yarn i wybrałam wzór I smell snow Melody Hoffman. Skłoniły mnie do tego wersje Marzeny i mariedegustibus. To piękny w swojej prostocie wzór. Bardzo lubię projekty, podczas robienia których mogę czytać, oglądać filmy, a na koniec wychodzi coś pięknego.
Robiłam na drutach 3,75 i wyszła mi wersja taka akurat, nie za duża i nie za mała.







I jeszcze jedno zdjęcie, które może nie pokazuje za dużo szala, ale pokazuje jeden z moich zakupionych na wyspie Langkawi batików. Jest przepiękny i aby nie stracił kolorów, bo w naszej sypialni mamy olbrzymie okna , umieściliśmy go za szybą.

     Pokaże wam jeszcze bluzkę, którą uszyłam sobie parę miesięcy temu. Len i bawełna to są materiały, które stanowią bazę mojej tutejszej garderoby. Blisko mnie w centrum handlowym jest olbrzymia i świetnie zaopatrzona księgarnia, gdzie zaopatruję się w handcraftowe książki. Z tej książeczki

uszyłam sobie bluzkę ze strony tytułowej. Bardzo ją lubię. Prosta, luźna, wygodna. Języka nie znam ni w ząb, ale na szczęście są rysunki.


Moja wersja jest jasno szara.






W tym miesiącu mamy trzy z rzędu długie weekendy. Fajnie, prawda?
Z tej okazji, w poprzedni piątek pojechaliśmy do Ipoh, miasta położonego dwie godziny (jak nie ma korków) na północ od Kuala. Byliśmy tam kiedyś z bandą z Wrocławia, ale krótko. Postanowiliśmy poznać ten rejon lepiej.
Wybrałam hotel, który był na obrzeżach miasta i tak cudownie położony, że nie mogliśmy przestać patrzeć przez okno, wzgórza i dżungla wchodziły nam do pokoju. I było tak cicho!!! W Kuala mieszkamy w samym centrum miasta, a do tego mamy wkoło budowy i jeszcze meczet. Genialnie!!
A tam cisza aż bolała.


Oprócz błogiego lenistwa zwiedziliśmy kilka świątyń, położonych w jaskiniach. I nie tylko.

     Niestety zdjęć więcej nie będzie. Na razie. Pisząc tego posta padł mi mój ukochany komputer. Najpierw pokazał na ekranie piekną abstrakcję, potem zaczął wydawać dżwięki  jak nasz buczek na molo w Ustce i zakończył swój zywot. Mam nadzieję, że na chwilę.
Kończę tego posta na innym kompie i nie chce mi się już bawić ze zdjęciami.

     Wspomnę tylko o ostatnich książkach. Z ciężkiej reportażowej literatury, przerzuciłam się na beletrystykę. Mój umysł potrzebuje lekkości. Ostatnie tygodnie na uszach to cztery tomy serii Eleny Ferrante: "Genialna przyjaciółka", "Historia nowego nazwiska", :Historia ucieczki", "Historia zaginionej dziewczynki". Opowiadają te książki historię znajomości, przyjaźni Eleny i Liny, dziewczynek z ubogiej części Neapolu. Ich relacja jest bardzo zmienna, nie zawsze są blisko siebie, drogi ich często się rozchodzą. Nie wiem jak się skończy, bo została mi połowa ostatniej części.
Słucha się bardzo dobrze.

     Kolejną pozycją jest "Dama z wahadełkiem" Pauliny Kuzawińskiej. Polska autorka zabiera nas do  Anglii, na Wzgórze Mgieł. Bohaterka Hortensja, przyjeżdża do domu swojej ciotki, abu leczyć złamane serce. Jednego wieczoru został zorganizowany seans spirytystyczny. Podczas jego trwania umiera jedna z uczestniczek, następna ginie jakiś czas później. Wszyscy są podejrzani. Jest to książka dla wielbicieli Agathy Christie, Sherlocka Holmesa, wiktoriańskiej Anglii. Świetna, szybka, przyjemna lektura.

     Teraz czytam "Siedmiu mężów Evelyn Hugo" Taylor Jenkins Reid. Sławna amerykańska aktorka u schyłku życia pragnie wyjawić tajemnice swojego życia, które do tej pory skrzętnie ukrywałą. Do napisania swojej historii wybiera młodą, nikomu nieznaną  dziennikarkę Monique. Bardzo dobrze napisana opowieść, ukazująca realia pracy aktorów w latach 60-tych, relacje międzyludzkie, a przede wszystkim ludzi, uczucia, które nimi kierują. Bardzo wciągająca książka.