poniedziałek, 8 listopada 2021

Powrót

         Bradhelt dzisiaj napisała świetny post o jesieni. O tym, jak często na nią narzekamy, że ciagle żyjemy słońcem, ciepłem, nie potrafimy zaakceptować zmiany pór roku, światła, temperatury. Zgadzam się z nią w 100%. Przyjmuję wiatr, deszcz, niskie temperatury. Nie myślę o mojej Malezji, o całorocznych plastikowych klapkach, o t-shirtach, letnich sukienkach. Skończyło się. Teraz jest inaczej, ale też fajnie. Ten post i jeszcze Lenard zmotywował mnie wreszcie do napisania paru słów.

        1 sierpnia wróciliśmy do Polski po 4 latach przebywania w innym temperaturowo, klimatycznie, przyrodniczo, geograficznie, kulturowo, religijnie miejscu. Sierpień w Polsce na ogół bywa ciepły i słoneczny. W tym roku było lekko inaczej. Jednak muszę napisać, że nie miałam żadnych problemów z aklimatyzacją. Może jeden mały, że było mi ciągle zimno.  Miałam  na to proste rozwiązanie, kiedy wszyscy chodzili w letnich ubraniach, ja wkładałam swetry i szale. I było dobrze. 

           Z powrotem po tak długiej nieobecności wiąże się mnóstwo pracy, wpadliśmy najpierw w wir sprzątania domu, ogrodu. Chwilę po tym zaczęliśmy remont domu. trwa on do tej pory i tak szybko się nie skończy, bo jak wszyscy wiedzą, na wszystko teraz trzeba czekać tygodniami, a nawet miesiącami. Dom jest rozpruty dokumentnie. Mam do swojego użytku sypialnię i jeden pokój dzienny, który wkrótce zmieni się w garaż. Codziennie po pracy (wróciłam do tej samej szkoły) latam z odkurzaczem i mopem, starając się pozbyć kolejnych warstw pyłu.  Wiele ludzi pyta się nas, czy mieliśmy problem z aklimatyzacją, z powrotem do kraju? Nie mieliśmy, bo. nie mieliśmy na to czasu. Wpadliśmy w wir obowiązków, nie mamy czasu myśleć o tych pięknych chwilach w Malezji. Może za parę miesięcy, jak skończymy z remontem, odpalimy komputer, pooglądamy zdjęcia, powspominamy. 

            Chciałabym wam pokazać cardigan, który zrobiłam jeszcze w Malezji, a który jeszcze nie dotarł do mnie, jak zresztą reszta naszego bagażu. Jest to klasyczny projekt, prosty, ale jak dotrze kiedyś do mnie, będzie stanowił bazę do wielu moich sukienek. Jets to Stockbridge Ysoldy Teague. 









Włóczka to moja ulubiona mieszanka wełny merino i alpaki The wind cries merino od Abbey Road. Kolor jest przecudny! Nie jestem w stanie podać żadnych danych odnośnie drutów i ilości motków zużytych do tego projektu, bo notatnik jest gdzieś w morzu, płynie z resztą motków, maszyną do szycia, materiałami i wieloma innymi przydasiami. 

            Jak tak sobie siedzę w kątku mojego zrujnowanego domu, na kanapie z herbatą to dziergam i dziergam, całkiem dużo. Muszę tylko zrobić zdjęcia moim pracom, aby się nimi pochwalić. Myślę, że jest czym:) Taka skromna jestem...

            Wreszcie mogę nosić moje czapki, szale, swetry! Jaka to jest radość! 

            Oprócz dziergania oczywiście czytam, ale dzisiaj wspomnę tylko o jednej książce. Jest to "Na południe od Brazos", monumentalna opowieść western o życiu w latach 70 XiX wieku na Dzikim Zachodzie. Fantastyczna książka! Jedynym jej minusem jest jej rozmiar, jest większa niż normalne książki i ma  ponad 800 stron i prawie dwa kilo wagi. Nie mogę jej brać do łóżka, bo ręce mi opadają. Nie jest to tylko opowieść o kowbojach, poganiaczach bydła. Pokazuje proste życie, surowe, nie ma w niej zwrotów akcji, szalonych przygód, ale nie można się od niej oderwać. Czyta się ją wolno, delektuje się każdą stroną.



czwartek, 10 czerwca 2021

Prezenty, prezenty.....

     Zanim będzie o prezentach, pozwólcie, że chwilkę popłaczę. Malutką chwilę.

    Od 18 marca 2020 w Malezji trwa szaleństwo Covidowe, jak zresztą na całym świecie. Przez rok dawaliśmy znajomym Malezję jako przykład doskonałego radzenia sobie z wirusem. Oczywiście narzekaliśmy na niektóre zasady, głównie na te, które ograniczały nasze poruszanie najpierw po Kuala Lumpur, później po kraju. Ale i tak przez prawie cały rok liczba zakażonych wahała się pomiędzy 1000 a 2000 przypadków dziennie. Kiedy dochodziła do tej górnej granicy,  przykręcano nam śrubę. I tak z krótkimi momentami poluzowań dotrwaliśmy  do kwietnia. Zaczął się Ramadan, najważniejsze muzułmańskie święto. Ponieważ w Malezji ponad 60 % populacji to Muzułmanie, to rząd nie chcąc drażnić lwa uwolnił wszystko oprócz możliwości podróżowania po kraju. W czasie Ramadanu, oprócz tego, że Malajowie poszczą w ciągu dnia, to często szyją, kupują nowe ciuchy, remontują domy, mieszkania, aby Hari Raya, czyli celebrowanie końca miesiąca modlitewnego zacząć w czymś nowym, aby pokazać gościom nowe meble, nowe kolory ścian, aby pokazać, że są odnowieni nie tylko wewnętrznie. Oznacza to, że rząd, aby zadowolić malajskiego suwerena otworzył sklepy, bazary Ramadanowe -z jedzeniemi i Aidilfitri z jedzeniem i odzieżą. Jakież tam były tłumy! W zeszłym roku wszystko było zamknięte, więc w tym roku ludzie masowo ruszyli na zakupy. I stało się! Każdego dnia obserwowaliśmy wzrosty zachorowań i czekaliśmy z przerażeniem na jakąś decyzję w sprawie ograniczeń bazarowych. Oczywiście muszę wspomnieć, że tutejsze liczby mają się nijak do tych, które były w Polsce. Jednak robiły wrażenie. Przy 9600 przypadkach rząd wreszcie zdecydował się na zamknięcie totalne Malezji. I tak od 2 tygodni znowu siedzę w domu. Do pracy wychodzę, bo mam zaświadczenie z ambasady, że tam pracuję. Prawdę mówiąc nie wiem, czy zadziała, kiedy zatrzyma mnie policja, bo tylko 3 instytucje wydają pozwolenia na poruszanie się. Działają tylko sklepy spożywcze i apteki, przy czym nie można pojechać do sklepu dalej niż 10 km od miejsca zamieszkania, nie przekraczając przy tym granic stanu. Z aktywności ruchowej zostało tylko bieganie i to w okolicy naszego domu. Głośno było o biegaczu, który zapłacił 1000 ringgitów złotych za to, że biegał 4 km od domu. 

    Zdaję sobie sprawę, że do 31 lipca, czyli daty naszego wyjazdu niewiele się zmieni. Nie będziemy mogli zwiedzać, oglądać, cieszyć się tym krajem. I to doprowadziło mnie do dość dużego psychicznego tąpnięcia. Nie bardzo mogłam sobie z nim poradzić. Wiem jednak, że u mnie kryzysowe sytuacje wymagają czasu, aby znaleźć jakiekolwiek pozytywy. I znalazłam! Wracam do rodziny, przyjaciół. Wreszcie będę miała w bliskim zasięgu mnóstwo sklepów z wełną! Poza tym nie mnie jedną dotknął Covid, nie tylko moje plany wakacyjno-urlopowe wzięły w łeb. Jedno co mnie martwi, to temperatura, pogoda w Polsce. Ja naprawdę przyzwyczaiłam się do całorocznego gorąca, dusznego powietrza, tej nasyconej zieleni.  Ach... Dobra, wystarczy! To miała być chwila, przepraszam.

    Za sześć tygodni wylatujemy. Nie tylko my. Pomału zaczynają wyjeżdżać nasi przyjaciele. I jest to bardzo smutne. Tym bardziej, że nie możemy ich pożegnać osobiście, nie możemy się z nimi spotkać. To znaczy na chwilę, uściskać, wycałować można. mi jednak chodzi o spotkania z pogaduchami, dobrym jedzeniem, winem. Zabronione.

    Pozostało mi wykonać prezenty od serca, własnymi rękami, aby zawsze o nas pamiętali. 

    Dzisiaj pokażę dwa prezenty, dla Kevina i Karen z Kanady, którzy opuszczają Malezję już w najbliższych dniach. Gdziekolwiek jechaliśmy z nimi razem samochodem, ja zawsze robiłam na drutach. Pewnego dnia Kevin, tak mimochodem stwierdził, że na pożegnanie chce ode mnie szalik w biało-czerwonych kolorach. I masz, znajdź tu w Malezji odpowiednią wełnę. Oczywiście nie znalazłam czystych kolorów, ale dość zbliżone. Dla obojga zrobiłam szal i chustę w tych samych kolorach. Taki mały zestaw w kolorach polskich i kanadyjskich. 

    Dla Kevina wybrałam projekt Skylar shawl, zaprojektowany przez Rastusa projektanta z Tajwanu. Przepiękny szal, u niego zrobiony z grubości fingering, u mnie z DK. Nie miałam innej. Świetny szal, ale baaardzo pracochłonny, bo robiony jest po długości, a nie szerokości, co oznacza, że za każdym razem przerabiałam ponad 400 oczek! Po skończeniu,  z radością rzuciłam go na 2 tygodnie w kąt. Musiałam od niego odpocząć. Niestety, bardzo spodobał się mężowi i po powrocie do kraju czeka mnie powtórka.....














Dla Karen wybrałam chustę Sangaku Melanie Berg. Miałam olbrzymi problem z wyborem projektu. Karen jest fantastyczną kobietą, ale ubierającą się prosto, bez finezji. Nie przywiązuje wagi do ubioru. Nie jest to dla niej najważniejsza sprawa na świecie.  Chciałam znaleźć coś prostego, ale nietuzinkowego i chyba znalazłam. Oryginalny projekt jest w odwrotnej kolorystyce, to znaczy z białym tłem. Zdecydowały względy praktyczne. Łatwiej w czystości jest utrzymać czerwień niż biel.







Kolejny raz zauważyłam, że ostrość moich zdjęć jest tragiczna. Fachowiec ze mnie wielki....

Do obu projektów użyłam wełnę Pure Wool, col. 901 i 910  i druty 4,0.


Z czytaniem idzie mi ciężko. Głowa zajęta jest zjazdem, lockdownom. Nie mogę się za bardzo skupić na poważnej lekturze. Głównie wybieram kryminały. Przepływają mi przez głowę, nie wymagają skupienia. Jednak znalazłam pośród moich lektur kilka, które z czystym sercem mogę polecić.

1. "Izbica, Izbica" -historia miasteczka, zamieszkałego prze wojną w 95 % przez Żydów. wojnę przeżyły jedynie 23 osoby. Opowiada o przedwojennych losach miasteczka, o tym jak my Polacy przyczynialiśmy się albo do przetrwania, albo do zagłady Żydów.  Świetnie, napisany reportaż, bardzo literacko. Autor nie ocenia postaw ludzi, tylko je opisuje. 

2.  "Czułą przewodniczka. Kobieca droga do siebie". Nie czytam poradników i już. A tu mi się zdarzyło. I nie żałuję. Jest to pozycja skierowana do kobiet, próbujących odnaleźć siebie, próbujących wyjść z szufladek, z ram, próbujących odnaleźć swoje ja, swoje potrzeby. Jest napisana lekko, bez moralizatorstwa. Warto przeczytać.

3. "Miedziaki". Kolejna pozycja Colsona Whitehead poruszająca problemy rasowe z lat 60-tych. Autor opisuje dramatyczne losy nastoletniego chłopca osadzonego w domu poprawczym. Realia tego miejsca z wszelakimi patologiami są opisane bardzo obrazowo i dramatycznie. Bardzo dobra, choć niełatwa pozycja.

4. "Trzynasta opowieść" Diane Setterfield. Przepiękna książka! Cudowna! Bardzo znana pisarka Vida Winter poprosiła Margaret, pracownicę antykwariatu i biografkę, o napisanie historii jej życia. Margaret chcąc zapoznać się z nieznaną jej wcześniej twórczością pisarki, czyta książkę "Trzynaście opowieści" o przemijaniu i rozpaczy. Kończąc czytać zauważyła, że opowieści w książce jest tylko dwanaście. Trzynastą jest historia życia pisarki, niezwykle wciągająca, dramatyczna, pełna siostrzanej miłości, sekretów rodzinnych. 

5. "Kim Jiyoung. Urodzona w 1982", koreańskiej pisarki Cho Nam-Joo. Jiyoung jest typową Koreanką, choć może nie do końca typową, bo ma świadomość, jak się nią nie stać. Ale droga od świadomości do wyrwania się z ram, okowów kulturowych jest bardzo daleka. co znaczy być kobietą w Korei? Przede wszystkim jesteś zawsze niżej niż mężczyzna, nawet jeśli jesteś lepiej wykształcona, osiągasz lepsze wyniki w nauce. To mężczyzna je pierwszy, je lepiej, zwalnia się go z wszelkich obowiązków, prac domowych, dostaje bez problemu pracę, lepiej zarabia. To kobieta rezygnuje z siebie, ze swoich pasji, z pracy, bo musi urodzić dziecko, musi je wychować. Kobiety są wyszydzane, molestowane seksualnie. I kiedy bohaterka próbuje to zmienić, traktuje się ją jak szaloną, chorą. Świetna książka!

   

     Pomału moja azjatycka przygoda dobiega końca. Czas bardzo szybko zleciał. Za szybko. I co tu dużo pisać, było pięknie! 

wtorek, 27 kwietnia 2021

Turtle Dove

     Jak wielokrotnie pisałam, jestem wielką fanką projektów Espace Tricot. Bardzo lubię te dwie energetyczne kobiety, które w Kanadzie prowadzą sklep z wełnami, a także prowadzą podcast, który oglądam już od kilku lat. Mam na swoim koncie kilka swetrów zrobionych według projektów Melisy. I tym razem padło na jej projekt. Turtle Dove był na mojej liście do zrobienia od pierwszego zobaczenia. Golf, uwielbiam golfy, luźny krój, to cała ja, lekko obniżona pacha, no i kolor, to wszystko mnie zauroczyło. I tylko brak odpowiedniej wełny oddalał mnie od stania się właścicielką tego projektu. 

    W poprzednim poście pokazywałam czapkę zrobioną z Northcote cotton. Z tej samej włóczki zrobiłam moją wersję Turtle Dove. Jest miękka, bardzo przyjemna w dotyku. Mam nadzieję, że będzie równie miłą i trwałą w noszeniu. Zobaczymy. 

    Jedna rzecz w tym swetrze mi się nie podoba. Pod szyją nie leży idealnie, trochę się zbiera, podnosi lekko do góry. Próbowałam trochę się tego pozbyć rzędami skróconymi, ale nie do końca mi wyszło. Stwierdziłam, że ja tego nie widzę jak mam na sobie sweter. Widzą tylko ci, co na mnie patrzą.











Na dwóch ostatnich zdjęciach widać, jak mi się podnosi sweter. 


    Za radą Honoraty i Marysi zaczęliśmy oglądać Shtisel, serial o ortodoksyjnych Żydach żyjących w Izraelu. Jaki to świetny serial! Opowieść o prostym życiu, bez żadnych fajerwerków, pokazująca zasady rządzące społecznością, ich codzienne problemy, miłość, przyjaźń. Od pierwszego odcinka weszłam całą sobą w tę barwną, spokojną, ciepłą opowieść o rodzinie. 


    Jeśli chodzi o książki, to przeczytałam "Hardą" Elżbiety Cherezińskiej, a raczej przesłuchałam. Nie jestem wielką fanką tej autorki. Kilka jej książek mnie zmęczyło, mimo, że opowiadały o ciekawych problemach. Jednak styl sposób pisania, chłodny, bez emocji, nie był dla mnie. Za to Harda jest fantastyczna. Opowiada o córce Mieszka I, Świętosławie, jej bracie Bolesławie Chrobrym, o życiu, intrygach, wojnach, miłości, nienawiści. Bardzo dobra, niewymagająca wielkiej uwagi książka. Teraz słucham kolejny tom, czyli "Królestwo". 

    Kończę również bardzo, bardzo dobrą książkę "Dziewczyna, kobieta, inna" Bernardine Evaristo. Książka ta dostała nagrodę Bookera w 2019 roku. Pokazuje 12 kobiet, młodych, starych, niekoniecznie białych, lesbijek, mających problemy ze swoją płciowością, seksualnością. Opowieści te przeplatają się, łączą, płyną dalej. Pokazują problemy kobiet, ich słabości i siłę, wykluczenie dyskryminację ze względu na kolor skóry, płeć i orientację seksualną. Jestem bardzo blisko końca, a nie chcę jej kończyć. 


    Tak na koniec pokażę wam kilka zdjęć z ostatniego dwudniowego wyjazdu na głęboką prowincję, gdzie mieścił się nasz resort, zatopiony w dżungli. Otaczała nas cisza, ale nie zwykła cisza, tylko taka niemiejska, pozbawiona hałasu tysięcy przejeżdżających samochodów, buczenia klimatyzatorów, dźwięków otaczających nas w Kuala budów. Wokół nas były tylko dźwięki dżungli, które sa specyficzne, zwłaszcza nocą. Bardzo głośne cykady, które brzmią, jak sprzężenie w radiu, krzyki kłócących się małp, skrzeki ptaków, szum drzew i padającego deszczu i do tego głośne rozmowy chińskich sąsiadów, których nie było widać, ale słychać było rewelacyjnie. i nie było żadnych pająków, węży, a i małpy daleko. Komarów, jak na dżunglę było mało, ze dwa, trzy ukąszenia. To nic.




    Jak poprzednio pisałam, możemy poruszać się tylko w ramach stanów, co oznacza, że wszystkie hotele w weekendy są pozajmowane. Pojechaliśmy więc na dwie noce od niedzieli do wtorku. Udało się wynająć ostatni domek, nieduży, posiadający wszystkie ściany szklane. Jedną z nich można było otworzyć na całą szerokość i dawało to poczucie pełnego wtopienia w otoczenie. niesamowite wrażenie. Jestem z siebie bardzo dumna, bo cztery lata temu, nasz nocleg w takim miejscu nie byłby możliwy. Umarłabym ze strachu. Już po 4 latach nie żyję w wiecznym strachu przed wszelkim żywym stworzeniem. Co nie oznacza, że nie mam oczu szeroko otwartych. Mam. 









 W tę niedzielą mamy kurs gotowania malezyjskiego.  Sama jestem ciekawa, jak to wyjdzie, bo nie jestem największą fanką tej kuchni. 

Honorata oznacza to, że może wreszcie pojawi się post o jedzeniu. Na twoje życzenie.

środa, 14 kwietnia 2021

Serialowo, czapkowo i książkowo

   

 Odkąd przyjechaliśmy do Malezji nie oglądamy typowej telewizji. Nie wykupiliśmy żadnej miejscowej stacji. I nie dlatego, że nie rozumiemy Bahasa, czyli miejscowego języka. Nie  znamy, bo większość ludzi mówi po angielsku, więc nie było potrzeby nauki tego języka. Na platformach telewizyjnych można znaleźć mnóstwo kanałów angielskojęzycznych, więc mielibyśmy co oglądać. Nie chcieliśmy jednak wiązać się z telewizją, chcieliśmy od niej odpocząć. Nie znaczy to również, że nie wpatrujemy się w 50 calowy telewizor. W naszym mieszkaniu mamy nawet typowo telewizyjny pokój, w którym zasiadamy codziennie( jak mamy czas i nie mamy innych obowiązków) około 21. Mamy dostęp do Netfixa. Przez prawie 4 lata został przez nas przeszukany wzdłuż i wszerz. 

    Ten rok jest ciężki, bo niewiele nowego się pojawia na platformie. I tak postanowiliśmy zacząć oglądać filmy, seriale, które z różnych przyczyn w przeszłości nie przypadły nam do gustu. Sześć lat temu próbowaliśmy poznać "Breaking bad". Po dwóch odcinkach zarzuciliśmy oglądanie. Nie mamy pojęcia, dlaczego nam się wówczas nie podobał. I nie pomagały zachwyty mojej siostry, naszych znajomych.  Na YouTube oglądam kilka kanałów, które recenzują i polecają filmy i seriale. Jednym z nich jest jakbyniepaczeć. Na początku drażnił mnie głos prowadzącej (przepraszam za to), ale przekonała mnie swoimi opiniami i profesjonalnym podejściem. Wielokrotnie, bardzo pozytywnie wypowiadała się o " Breaking bad" i zwłaszcza o " Better call Saul", który mimo, że został nagrany poźniej, to czasowo dzieje się wcześniej. Z jej informacji wynikało, że właśnie od tego drugiego powinniśmy zacząć. I tak zrobiliśmy. O matko, jakie te dwa seriale i kończący je film "El camino"były dobre! Oglądając je wieczorami przez ponad dwa miesiące, nie mogliśmy dojść do tego, dlaczego nie skończyliśmy wcześniej, dlaczego poprzestaliśmy na dwóch epizodach? Nie mamy pojęcia. Jeśli jest jeszcze ktoś, kto nie oglądał tych seriali, polecam gorąco.


Saul Goodman, główny bohater "Better call Saul"- genialny!


Zaczynałam serial z dużą sympatią dla głównego bohatera White'a, kończąc moje odczucia były totalnie inne. Tylko jeden odcinek podczas pięciu serii mnie zmęczył, kiedy przez prawie godzinę zabijali muchę. No cóż.

        Chciałam tutaj jeszcze krótko wspomnieć o dokumentalnym filmie "Ciemne strony rybołówstwa". To film wskazujący rybołóstwo, zwłaszcza to przemysłowe, na dużą skalę,  jako główną przyczynę degradacji świata wodnego. Wiele się mówi, że plastik jest głównym źródłem zanieczyszczeń wody. Autor filmu wskazał, że to zaledwie 5% ogólnego zanieczyszczenia. Największy wpływ na stan wód mają sieci rybackie, porzucane przez statki łowiące ryby. I zgadzam się z tym, zwłaszcza po ostatniej wycieczce na Wyspę Krabową. 
        Ze względu na wirusa w Malezji jest mnóstwo obostrzeń, jak wszędzie. Wiele z nich już poluzowano, możemy się spotykać, wychodzić do restauracji., uprawiać sporty.  Do niedawna mogliśmy się poruszać tylko 10 km od miejsca zamieszkania. Na drogach były policyjne blokady. Od niedawna możemy się poruszać w ramach stanu, powiedzmy naszego województwa. Nasz stan Selangor nie należy do najciekawszych, większość interesujących miejsc już widzieliśmy. Jednak staramy się wynajdować jakieś perełki warte zobaczenia. I tym właśnie jest Wyspa Krabowa, Pulau Ketam. Wszyscy mieszkań mieszkają w domach na palach, mnóstwo tam jest restauracji z przepysznymi owocami morza. Chociaż po obejrzeniu filmu o spustoszeniach i zanieczyszczeniach wód, nie wiem, czy to jest najlepsza opcja. 






Ludzie poruszają się na elektrycznych skuterach, motorkach. Są nawet dwa kosze na butelki plastikowe.

I to są bardzo obiecujące i interesujące obrazki.

Niestety są też takie:






        A najbardziej niesamowite jest to, że w domach mają czysto, przy wejściach do domów też. Za płotem ich już nie interesuje. nie mają systemu odbioru śmieci. Podobno wyrzucają je prosto do wody. Przykro było mi na to patrzeć, bo wyspa fantastyczna, ludzie niezwykle przyjaźni i otwarci. Ale...

    

    Oczywiści poszliśmy na owoce morza. I wiecie co, uwielbiam te lokalne klimaty, plastikowe krzesełka, obrusy prawie czyste, kuchnie obok toalet.  Sanepid miałby tutaj używanie. A my żyjemy i mamy się dobrze.



Pan w koszulce na ramiączkach, to kucharz, który serwuje jedzenie. Super, prawda?

        Czapki.
    To nie są akcesoria najbardziej przydatne w Malezji, ale jak szybko się je robi! Jestem przygotowana na kilka zim, albo mam kilka gotowych prezentów. Jeszcze nie wiem.
Dzisiaj pokażę trzy. 
 Pierwsza to projekt Justyny Lorkowskiej Tied-knots. Włóczka to mieszanka wełny i bawełny Northcote cotton  od Vera Moda. Świetnie się z niej robi, miękka, miła w dotyku. Zrobiłam z niej sweter, który mam na zdjęciu, ale o tym kiedy indziej. 






Kolejna to projekt Amy Miller Chevromania . Wełna to Baby dreamtime merino 4 ply Patons. Fantastyczna, mięciutka. Bardzo lubię ten projekt. Taka wprawka do żakardów, do których się mocno, narazie tylko mentalnie, przymierzam.










Trzecia to Westboro hat Selmy Incesulu. Wełna to jakieś Merino lace od Langa, chyba, bo zgubiłam metkę. Robiłam podwójna nitką. Jeszcze jej nie zblokowałam, co niestety widać. No trudno.



Mam jeszcze zrobione trzy czapki, ale aby was nie zanudzić, pokażę wam innym razem.


To jeszcze biegusiem wspomnę o książkach, które ostatnio przeczytałam i wam polecam:
1. "27 śmierci Toby'ego Obeda" Joanny Gierak-Onoszko. Fantastyczny reportaż o traktowaniu rdzennych mieszkańców Kanady przez wiele, wiele lat.  To była konfrontacja pomiędzy moimi wyobrażeniami o kraju o przepięknej przyrodzie, otwartym na różnorodne kultury i nacje, a tragedią, koszmarem dzieci siłą zabranych rodzicom, pozbawianych korzeni, bitych, molestowanych. Najgorsze dla mnie było, że przez długi czas ci tolerancyjni Kanadyjczycy nie potrafili przeprosić za niewyobrażalne krzywdy, których dokonali.
2."Na wschód od Rabatu" Hanny Krall. Bardzo dobry zbiór  reportaży  o Związku Radzieckim napisanych na przełomie lat 60 i 70. Po wielu latach ciągle brzmią aktualnie i świeżo.
3 "Morfina" Szczepana Twardocha. Twardoch to moje odkrycie zeszłego roku i ta fascynacja trwa nadal. 
Nie są to łatwe książki w odbiorze, ale dla mnie o wielkiej sile rażenia.
4."Niewidzialni. Największa tajemnica służb specjalnych PRL" Tomasza Awłasewicza. Historia oddziału kontrwywiadu, który pod osłoną nocy wchodził do ambasad i konsulatów, otwierał nieotwieralne drzwi, kopiował ważne dokumenty, zostawiał wszystko w stanie nie dającym odczuć, że ktoś przeglądał i kopiował dokumenty. Ci ludzie byli profesjonalistami w każdym calu. Bardzo dobra książka, zwłaszcza jak się patrzy na współczesne służby.

I jeszcze dwa kryminały: 

1. "Przeciwko bratu" Marcina Dudzińskiego

2."To ja Szpilka, Klub" Marcina Ciszewskiego

Bardzo fajne, lekkie, niewymagające pozycje.

Kończę, bo już nie mam siły nic więcej wymyślić.