poniedziałek, 8 listopada 2021

Powrót

         Bradhelt dzisiaj napisała świetny post o jesieni. O tym, jak często na nią narzekamy, że ciagle żyjemy słońcem, ciepłem, nie potrafimy zaakceptować zmiany pór roku, światła, temperatury. Zgadzam się z nią w 100%. Przyjmuję wiatr, deszcz, niskie temperatury. Nie myślę o mojej Malezji, o całorocznych plastikowych klapkach, o t-shirtach, letnich sukienkach. Skończyło się. Teraz jest inaczej, ale też fajnie. Ten post i jeszcze Lenard zmotywował mnie wreszcie do napisania paru słów.

        1 sierpnia wróciliśmy do Polski po 4 latach przebywania w innym temperaturowo, klimatycznie, przyrodniczo, geograficznie, kulturowo, religijnie miejscu. Sierpień w Polsce na ogół bywa ciepły i słoneczny. W tym roku było lekko inaczej. Jednak muszę napisać, że nie miałam żadnych problemów z aklimatyzacją. Może jeden mały, że było mi ciągle zimno.  Miałam  na to proste rozwiązanie, kiedy wszyscy chodzili w letnich ubraniach, ja wkładałam swetry i szale. I było dobrze. 

           Z powrotem po tak długiej nieobecności wiąże się mnóstwo pracy, wpadliśmy najpierw w wir sprzątania domu, ogrodu. Chwilę po tym zaczęliśmy remont domu. trwa on do tej pory i tak szybko się nie skończy, bo jak wszyscy wiedzą, na wszystko teraz trzeba czekać tygodniami, a nawet miesiącami. Dom jest rozpruty dokumentnie. Mam do swojego użytku sypialnię i jeden pokój dzienny, który wkrótce zmieni się w garaż. Codziennie po pracy (wróciłam do tej samej szkoły) latam z odkurzaczem i mopem, starając się pozbyć kolejnych warstw pyłu.  Wiele ludzi pyta się nas, czy mieliśmy problem z aklimatyzacją, z powrotem do kraju? Nie mieliśmy, bo. nie mieliśmy na to czasu. Wpadliśmy w wir obowiązków, nie mamy czasu myśleć o tych pięknych chwilach w Malezji. Może za parę miesięcy, jak skończymy z remontem, odpalimy komputer, pooglądamy zdjęcia, powspominamy. 

            Chciałabym wam pokazać cardigan, który zrobiłam jeszcze w Malezji, a który jeszcze nie dotarł do mnie, jak zresztą reszta naszego bagażu. Jest to klasyczny projekt, prosty, ale jak dotrze kiedyś do mnie, będzie stanowił bazę do wielu moich sukienek. Jets to Stockbridge Ysoldy Teague. 









Włóczka to moja ulubiona mieszanka wełny merino i alpaki The wind cries merino od Abbey Road. Kolor jest przecudny! Nie jestem w stanie podać żadnych danych odnośnie drutów i ilości motków zużytych do tego projektu, bo notatnik jest gdzieś w morzu, płynie z resztą motków, maszyną do szycia, materiałami i wieloma innymi przydasiami. 

            Jak tak sobie siedzę w kątku mojego zrujnowanego domu, na kanapie z herbatą to dziergam i dziergam, całkiem dużo. Muszę tylko zrobić zdjęcia moim pracom, aby się nimi pochwalić. Myślę, że jest czym:) Taka skromna jestem...

            Wreszcie mogę nosić moje czapki, szale, swetry! Jaka to jest radość! 

            Oprócz dziergania oczywiście czytam, ale dzisiaj wspomnę tylko o jednej książce. Jest to "Na południe od Brazos", monumentalna opowieść western o życiu w latach 70 XiX wieku na Dzikim Zachodzie. Fantastyczna książka! Jedynym jej minusem jest jej rozmiar, jest większa niż normalne książki i ma  ponad 800 stron i prawie dwa kilo wagi. Nie mogę jej brać do łóżka, bo ręce mi opadają. Nie jest to tylko opowieść o kowbojach, poganiaczach bydła. Pokazuje proste życie, surowe, nie ma w niej zwrotów akcji, szalonych przygód, ale nie można się od niej oderwać. Czyta się ją wolno, delektuje się każdą stroną.