sobota, 9 sierpnia 2014

Kolejne wakacje

Jestem w Rumunii. Na wakacjach. Typując zimą Rumunię na letnie szaleństwo nie wiem czym się kierowałam. Przeczytałam fajne książki, parę ciekawych postów w internecie. A poza tym zżerała mnie ciekawość. W zeszłym roku byłam w Czarnogórze i Albanii( z niektórymi zresztą) i interesowało mnie czy Rumunia będzie tak samo klimatyczna.
Jest.
Jechałam naładowana stereotypami, że ten kraj jest biedny, brudny,pełen złych dróg, Cyganów. Wiem, wiem, czytałam wiele dobrego, między innymi Ewa Kuacja pisała pięknie o tym miejscu. Zresztą wiele jej wskazówek wzięłiśmy pod uwagę przy układaniu trasy. Uwierzyłam jej, ale nie do końca. Matko, jak ja się biję w piersi!!!! Jaka ja byłam głupia! Od przekroczenia granicy jestem w totalnym zachwycie. Podziwiam wszystko- krajobraz, kulturę, architekturę, a przede wszystkim ludzi. Rumunia może ma kilka lat zapóźnień, ale niedużo. Niczym od nas się nie różni. Drogi są w porządku. Oprócz bardzo lokalnych, które też mają swój urok. Kierowca, czyli mój mąż musiał być bardzo czujny. Ale za to jechaliśmy przez mało uczęszczane tereny, pełne sielskiej atmosfery, poprzechylanych płotów, krów na łąkach i na drogach, cudnych stożkowych snopów siana, wozów konnych pełnych siana i ludzi, babć w chustach siedzących przed domem, dziadków w kapelusikach. Bardzo mi to przypominało wieś mojej babci pod Piłą, w której spędzałam wakacje będąc dzieckiem. Od kiedy bruk zastąpiono asfaltem, strzechę dachówką i zelektryfikowano obejścia, wieś dla mnie przestała być wsią. Zdaję sobie sprawę, że mówię to z punktu widzenia mieszczucha. Ale tu w Rumunii, odnalazłam swoje dzieciństwo i błogi spokój.
Oczywiście, Rumunia to nie tylko wieś.
Rozpoczęliśmy od pięknego uniwersyteckiego miasta Cluj-Napoca. To było nasze pierwsze spotkanie z "normalną " Rumunią. I to była miłość od pierwszego wejrzenia.


A to jest kiosk Ruchu:
A tak też bywa w środku miasta:
Kolejne miejsce i kolejny dzień to Alba Iulia. I tu pełne zadziwienie. Świeżo wyremontowane miejsce, piekne, na światowym poziomie i puste. Niewielka ilość turystów sprzyjała robieniu zdjęć i zachłystywaniu się pięknem. A było czym.
 Mój mąż ma wreszcie z kim inteligentnie i błyskotliwie porozmawiać.



W tym samym dniu zwiedziliśmy jeszcze Sibiu. Coś cudownego! Średniowieczne miasto, częściowo odrestaurowane. Na nas największe wrażenie zrobiła ta część, która zostawia wiele do życzenia, ale jak pobudza wyobraźnię.


 Teraz ta najstarsza część miasta. Piękna!
 Zobaczcie jakie piękne dachy!

 Uśmiech numer 5. Ale szczęście ogromne. Nawet lekko padający deszcz nie przeszkadzał ani trochę.
No dobra ponieważ jesteście już tak znudzone to dołożę jeszcze Trasfogarską Szosę.
To był numer jeden na liście życzeń mojego męża. Serpentyny, góry, widoki zapierające dech w piersiach. Ja miałam lekkie obawy, bo się trochę zepsułam po porodach chłopaków i czasami miewam kłopoty. Ciągle miałam w pamięci przejażdżkę na Teneryfie, kiedy małżonek Zbyszek bawił się jak dziecko, szalejąc po serpentynach, a ja po raz pierwszy w życiu walczyłam o przetrwanie. dzisiaj pomny mojej sinej twarzy parę lat temu starał się ogromnie i jechał bardzo czujnie i co chwilę zadawał pytania o stan mojego zdrowia. Po tylu latach tyle czułości!
Ale wracając do Transfogarskiej. Warto!!!! Warto!!! Szkoda, że po drodze zgubiliśmy schronisko Laluc Balea, które w przewodniku wyglądało przepięknie, ale nie można mieć wszystkiego. Piszczałam z radości przez większość trasy, robiłam zdjęcia z jadącego samochodu, czasami mężu stawał. Było pięęęęęęęęęknie!!! Zdaję sobie sprawę, że zdjęcia nie oddają piękna, głębi, wysokości. Ale pobudźcie swoją wyobraźnię.





Jutro ruszamy dalej.
Robótkowo się dzieje. Sweter szary skończyłam. Wyszedł super i nawet go wieczorami zakładam, bo to już sierpień. Nie ma czasu na zdjęcia, bo trzeba zwiedzać. Do samochodu wzięłam robótkę ogłupiającą, czyli powtarzalną. I tak powtarzam, ale nie zawsze, bo ciągle coś podziwiam. I nawet nie mam czasu czytać, a pół bagażnika książek zabraliśmy. dopiero drugą czytam.
No dobra, koniec. Do następnego razu.

czwartek, 31 lipca 2014

Krótko

Jestem wściekła! To mało powiedziane. Jestem …. bardzo wściekła!!!
Ostatnie 40 minut a może i więcej pisałam posta. Jak na mnie to rozpisałam się okrutnie. Musicie mi wierzyć, ale wykazałam się błyskotliwością, elokwencją i pięknem użytych słów. I co? Jeden nieostrożny ruch i poooszło. I to skutecznie. Nawet mój najukochańszy mąż informatyk, stwierdził, że zrobiłam to  w sposób mistrzowski.
Nie ma szans, abym jeszcze raz się zmobilizowała.
Toteż krótko.
Książka to kryminał duński, podobno bestseller. Dopiero zaczęłam, więc nie wiem czy dobra. Z okładki:
Bogaci, wpływowi, bezkarni.
Gdy mogą wszystko, zbrodnia staje się zabawą.
Kto osądzi najpotężniejszych ludzi w Danii?

Po powrocie z urlopu Carl Mørck, szef Departamentu Q, zastaje swojego asystenta Assada zagrzebanego w aktach starej, zamkniętej sprawy. Mimo że zapadł wyrok, ktoś ciągle podrzuca dowody świadczące, że w zbrodnię zamieszana jest grupa prominentów. Dalsze śledztwo wymaga przeciwstawienia się skorumpowanym strukturom w polityce i policji. Rozpoczyna się polowanie z nagonką…
Sweter to swobodna improwizacja na temat cardiganów z luźnymi połami. Został mi jeden rękaw. Miałam nadzieję, że skończę przed wyjazdem na wakacje i Marzena zrobi najpiękniejsze na świecie zdjęcia. Ale niestety, raczej nie zdążę. 
Zachwycałam się jeszcze książką Patti Smth " Poniedziałkowe dzieci". Patti, artystka, wokalistka punk rockowa, opowiada o swoim związku z Robertem Mapphlethorpem. Poznali się będąc bardzo młodymi  ludźmi. Często nie mieli co jeść, nie mieli gdzie mieszkać, ale wytrwale dążyli do swoich artystycznych celów. Bardzo poetycko opisuje wielką przyjaźń jaka ich łączyła. Ta książka to hołd złożony człowiekowi, którego była muzą i opoką. 
I jeszcze pokazałam starą robótkę. Jest to pled, przykrycie wykonane z eliana nicky w kolorach fioletowych. Dziergałam, dziergałam i jeszcze raz dziergałam. W końcu skończyłam i rozłożyłam na tapczanie teściowej. wydaje mi się, że nieźle pasuje do jasno zielonych ścian i białych mebli.


Miało być pięknie i było. A teraz jest jak zwykle. Krótko i na temat.
A teraz Was żegnam prawdopodobnie na miesiąc. Może uda mi się gdzieś znaleźć internet i może coś naskrobię. Pozdrawiam gorąco.

niedziela, 27 lipca 2014

Mój ci on

Kolejny upalny, lepki dzień. Miało padać, nie pada. Miały być burze, nie ma. Obym w złą godzinę nie napisała, bo będzie tragedia. Mój pies maluni, panicznie boi się błysków, grzmotów, strzałów. Mamy wówczas w domu koszmar. Histeria jest straszna, chowa się po kątach, szczeka, ujada. Ostatnio, gdy burza trwała trzy godziny, Barnaba oszalał. Wciskając się za kanapę strącał lampy stojące na parapecie, właził na moje kosze z wełnami ukrywające się za kanapą. Biedaczek.
W tych radosnych, ciepłych dniach na plaży trwała ciężka praca nad skończeniem Airflow Justyny Lorkowskiej. Wybrałam wispa DiC w kolorze herbal, który dostałam w prezencie imieninowym od mojej siostry. Robiłam podwójną nitką, bo masochistką to ja nie jestem, na drutach 3,5. Bardzo szybko mi poszło, bo wzór łatwy i przyjemny, pięknie jak to u Justyny, rozpisany.
Bardzo mi się podoba.
No to pokazuję.
I niespodzianka!!!!
Jakby co, to dalej jest to mój blog.






A nie Marzeny!
I sweter też ja robiłam.
A nie Marzena. 
Marzena walczy z godnością z sukienką. Szala zwycięstwa pomału przechyla się na jej stronę.
Wczoraj postanowiłam zrezygnować z plaży, bo dom zarastał i wymagał choć malutkiego odgruzowania, więc sesja zdjęciowa przypadła w udziale Marzenie i Mateuszowi.
I co tu można powiedzieć. Nic i w milczeniu podziwiać nasz pobliski las i fragment pustej wschodniej plaży.
Pięknie wyszło!

środa, 23 lipca 2014

Wakacyjna środa

Są wakacje. Jest błogie lenistwo. Jest przepiękna, słoneczna, ciepła ale nieupalna z lekką, a czasami mocną bryzą pogoda. Większość dni spędzam na plaży. Z całym ekwipunkiem, parawanem, parasolem, krzesełkiem i oczywiście drutami i książką. Przed plażą 10-ciokilometrowy bieg w lesie z moją przyjaciółką. Potem szybkie zakupy i jeszcze szybsze gotowanie  obiadu.
Przez ostatni tydzień byli znajomi z Krakowa, więc czytania i dziergania nie było zbyt wiele, bo się gościliśmy. Teraz wszystko wróciło do normy. Druty, książka, plaża.
Robótka to Airflow Justyny Lorkowskiej. W czerwcu miałam imieniny i od siostry i mamy dostałam Wispa Dream in Color w pięknym kolorze herbal. Chciałam coś zrobić z pojedynczej nitki, ale nie miała to być chusta. Jednak doszłam do wniosku, że będę to robiła przez resztę życia i spasowałam. Dwie nitki są akuratne, druty 3,5 i wzór prosty, a jaki wdzięczny. Kończę pierwszy rękaw, więc zostanie drugi i już. Wzór jak to u Justyny jasno rozpisany, więc dzierganie to sama przyjemność.
Tak wyglądał sweter kilka dni temu.


Ponieważ dzisiaj środa, więc będzie o książkach.
Najpierw "A lasy wiecznie śpiewają" Trygve Gulbranssen. Nie jest to świeżo wydana książka, Gulbranssen napisał ją w 1933 roku. Nie ma to znaczenia, bo się tego nie czuje. Absolutnie cudowna, fantastyczna książka!!! Literatura skandynawska, ale jakich lotów! Rewelacyjnie napisana saga o rodzinie z dalekiej północy. Surowość klimatu, piękno krajobrazu, twardzi, ale prawi ludzie, emocje, miłość, nienawiść. Wiele jest w tej książce, którą się delektowałam. Na ogół książki połykam, tę dawkowałam sobie, aby jak najdłużej przebywać w nastrojowej, spokojnej, surowej atmosferze.

Ponadto skończyłam słuchać audibooka "Wołanie kukułki" Roberta Galbraitha (pod tym nazwiskiem ukrywa się J.K. Rowling ).Prywatny detektyw zajmuje się sprawą śmierci bardzo znanej modelki, która pewnej nocy wypadła z okna swojego mieszkania. Śmierć została uznana za samobójstwo. nie zgadza się z tym przyrodni brat modelki. Chce wyjaśnienia sprawy.Zatrudnia detektywa, który ma problemy finansowe, uczuciowe, nie ma zbyt wielu spraw. Wspomaga go sekretarka, która trafiła do agencji na tydzień, a została na stałe.Sprawnie opowiedziana historia. Książkę czyta Maciej Sthur, rewelacyjnie zresztą.
Kolejną książką jest pozycja, która jest opisywana na kilku blogach w środę "Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął".Allan Karlsoon w dniu swoich setnych urodzin wychodzi przez okno i ucieka z domu opieki. I to jest początek fascynującej opowieści o życiu człowieka, który przeżył wiele niesamowitych i fascynujących historii, który spotkał postaci znane nam z ksiąg  o latach przeszłych. Jest to opowieść pełna humoru, niewiarygodnych zwrotów sytuacji, dająca poczucie relaksu i odstresowania. Na wakacje rewelacyjna.
No i Alice Munro "Miłość dobrej kobiety". Opowiadania to nie jest forma literacka, którą bardzo lubię. Postanowiłam jednak zapoznać się z twórczością noblistki.  Od pierwszego słowa pierwszego opowiadania wsiąkłam, utonęłam w niespiesznych opowieściach o kobietach. Nie ma tu fajerwerków, wartkiej akcji. Są za to kobiety, które znamy, nasze koleżanki, sąsiadki, siostry. Mają problemy rodzinne, towarzyskie, społeczne. Każde opowiadanie to osobna i wcale nie krótka historia.
Pokochałam Munro miłością bezgraniczną i mam nadzieję, że kolejne książki nie zawiodą mnie.

Koniec o książkach. Jeszcze coś o drutach.
W zeszłym roku pod koniec wakacji, podczas wyjazdu do Czarnogóry skończyłam sukienkę z bambusa Alizee. Nie miałam zbyt wiele okazji do noszenia, bo lato się skończyło. Więc wczoraj był polski debiut sukienki Missoni. Podczas plażowania Marzena zrobiła kilka zdjęć. Koszmarem były zdjęcia w wodzie. Była koszmarnie zimna. Ścinało krew w żyłach. Miny moje są stosowne do temperatury wody i przyjemności z niej korzystania. Popatrzcie.








Z tą dziką radością żegnam was na razie.

niedziela, 6 lipca 2014

Spóźniony prezent

W zeszłym roku przyjechała do nas w odwiedziny koleżanka z rodziną. Zeszłe lato było piękne! Całe dnie spędzałam na plaży. Nie miałam czasu na sprzątanie, pranie. Gotowałam obiady najprostsze z możliwych. Było fantastycznie. No i ta moja koleżanka, która trafiła na wieczne słońce powiedziała, że my to mamy fajnie, bo mieszkamy na wakacjach. Bardzo mi się to stwierdzenie spodobało. I właśnie od paru dni korzystam z tych wakacji. Wyleguję się na plaży wsłuchana w delikatny szum fal, krzyk mew. No i oczywiście dziergam na moim ulubionym foteliku. Uwielbiam takie chwile! Uwielbiam plażę, zwłaszcza naszą plażę, która jest pusta, bez tłumu ludzi.
A teraz koniec pierdół. Wracam do robótek.
Skończyłam właśnie prezent dla mojej przyjaciółki Asi. Idę na łatwiznę i zawsze przygotowuję jej dziergany prezent. Teraz przyszedł czas na kolejną chustę. Asia wybrała kolor, a ja wzór i oto co wyszło.
Najpierw chcę przeprosić za ilość zdjęć, ale się bawię aparatem i robię mnóstwo ujęć.










Włóczka to Wisp Dream in Color, druty 3.75.
Włóczka jest przecudnej urody, delikatna, mięciutka o głębokich, przenikających się kolorach zieleni.
Wzór prosty, łatwy i przyjemny. A efekt? Mnie się podoba. Mam nadzieję, że Asi też się spodoba.