Ja już od paru godzinach jestem na nogach, a wy dopiero przecieracie oczy i budzicie się do życia.
Środa minęła mi bardzo szybko i dopiero dzisiaj mogę coś napisać o książkach. Zanim po miesiącu nie dotarł nasz bagaż, mogłam czytać tylko to co miałam na kindlu. A miałam niewiele. Od ostatniego czytelniczego postu przeczytałam :
- "Niepokornych" Vincenta Severskiego. To już czwarta część opowieści o pracownikach agencji wywiadu. Konrad i Sara po udanej, ale nielegalnej akcji wywiezienia z Rosji rosyjskiego agenta, zostają odsunięci od pracy. Pomimo oskarżeń muszą przeprowadzić kolejną akcję, tym razem bez oficjalnego wsparcia. Czyta się świetnie. Minusem były długie przerwy pomiędzy czytaniem kolejnej części i niestety nie wszystko pamiętałam co działo się w poprzednich. Jest sporo odniesień, więc nieustannie pytałam męża, albo siedziałam w internecie, aby wejść dobrze w książkę.
- "Dochodzenie 3" Dawid Hewson. Ponieważ duński serial "Forbrydelsen zachwycił mnie bardzo, to konfrontowałam go z książkami pod tym samym tytułem. Zresztą były pisane na podstawie scenariuszy seriali. Dobrze się czytało, bo miałam przed oczami aktorów. Serial oglądałam na tyle dawno, że mogłam ze spokojem czytać książkę.
Teraz czytam dwie książki. Dwie, bo jedną sobie podczytuję trochę każdego dnia. Delektuję się. A czym? Książką "Najlepiej w życiu ma twój .Listy" Wisławy Szymborskiej i Kornela Filipowicza. Dawkuję sobie spotkania z takimi osobowościami. Nie chcę zbyt szybko kończyć.
Drugą dopiero zaczęłam, więc niewiele mogę powiedzieć. Jest to "Posłaniec" Markusa Zusaka. Poprzednia 'Złodziejka książek" baaardzo mi się podobała, więc liczę że ta pozycja też mnie nie zawiedzie.
Oprócz książek wykupiliśmy sobie prenumeratę Tygodnika Powszechnego. I teraz codziennie czytam sobie mądre teksty. Zwłaszcza Andrzeja Stasiuka. Uwielbiam go. Dla mnie jest poetą prozy. zwykłe, codzienne zdarzenia,wrażenia, czynności, spostrzeżenia potrafi opisać z niesamowitą obrazowością. Zresztą przeczytajcie:
"Od zachodu ciągnęły granatowe chmury pełne deszczu i gradu. Już się niby coś zieleniło, żółkło i pyliło. Jednak pejzaż był gąbczasty i ciężki od zimnej wody. Gdyby go przekroić, ciekłoby i ciekło. Musiało nadejść ciepłe, żeby zaczęło rosnąć. Drożdże temperatury i światła musiały dopiero wejść, rozpuścić się w tej jeszcze półżywej materii. Tak było dwa dni wcześniej, gdy snuliśmy się właściwie bez celu wzdłuż nieopanowanej rzeki z jej piaszczystymi łachami, martwymi odnogami, zastoiskami, czarnym błotem, bagiennym odorem i nieczynnymi jeszcze przeprawami promowymi. " Jak ja bym chciała tak umieć pisać!