czwartek, 10 sierpnia 2017

Książki

Czwartek.
Ja już od paru godzinach jestem na nogach, a wy dopiero przecieracie oczy i budzicie się do życia. 

Środa minęła mi bardzo szybko i dopiero dzisiaj mogę coś napisać o książkach. Zanim po miesiącu nie dotarł nasz bagaż, mogłam czytać tylko to co miałam na kindlu. A miałam niewiele. Od ostatniego czytelniczego postu przeczytałam :

- "Niepokornych" Vincenta Severskiego. To już czwarta część opowieści o pracownikach agencji wywiadu. Konrad i Sara po udanej, ale nielegalnej akcji wywiezienia z Rosji rosyjskiego agenta, zostają odsunięci od pracy. Pomimo oskarżeń muszą przeprowadzić kolejną akcję, tym razem bez oficjalnego wsparcia. Czyta się świetnie. Minusem były długie przerwy pomiędzy czytaniem kolejnej części i niestety nie wszystko pamiętałam co działo się w poprzednich. Jest sporo odniesień, więc nieustannie pytałam męża, albo siedziałam w internecie, aby wejść dobrze w książkę. 

Okładka książki Niepokorni

-  "Dochodzenie 3" Dawid Hewson. Ponieważ duński serial "Forbrydelsen zachwycił mnie bardzo, to konfrontowałam go z książkami pod tym samym tytułem. Zresztą były pisane na podstawie scenariuszy seriali. Dobrze się czytało, bo miałam przed oczami aktorów. Serial oglądałam na tyle dawno, że mogłam ze spokojem czytać książkę.

Okładka książki Dochodzenie 3





Teraz czytam dwie książki. Dwie, bo jedną sobie podczytuję trochę każdego dnia. Delektuję się. A czym? Książką "Najlepiej w życiu ma twój .Listy" Wisławy Szymborskiej i Kornela Filipowicza. Dawkuję sobie spotkania z takimi osobowościami. Nie chcę zbyt szybko kończyć.

Okładka książki Najlepiej w życiu ma Twój kot. Listy

Drugą dopiero zaczęłam, więc niewiele mogę powiedzieć. Jest to "Posłaniec" Markusa Zusaka. Poprzednia 'Złodziejka książek" baaardzo mi się podobała, więc liczę że ta pozycja też mnie nie zawiedzie.

Okładka książki Posłaniec

Oprócz książek wykupiliśmy sobie prenumeratę Tygodnika Powszechnego. I teraz codziennie czytam sobie mądre teksty. Zwłaszcza Andrzeja Stasiuka. Uwielbiam go. Dla mnie jest poetą prozy. zwykłe, codzienne zdarzenia,wrażenia, czynności, spostrzeżenia potrafi opisać z niesamowitą obrazowością. Zresztą przeczytajcie:
"Od zachodu ciągnęły granatowe chmury pełne deszczu i gradu. Już się niby coś zieleniło, żółkło i pyliło. Jednak pejzaż był gąbczasty i ciężki od zimnej wody. Gdyby go przekroić, ciekłoby i ciekło. Musiało nadejść ciepłe, żeby zaczęło rosnąć. Drożdże temperatury i światła musiały dopiero wejść, rozpuścić się w tej jeszcze półżywej materii. Tak było dwa dni wcześniej, gdy snuliśmy się właściwie bez celu wzdłuż nieopanowanej rzeki z jej piaszczystymi łachami, martwymi odnogami, zastoiskami, czarnym błotem, bagiennym odorem i nieczynnymi jeszcze przeprawami promowymi. "  Jak ja bym chciała tak umieć pisać!



niedziela, 6 sierpnia 2017

Genting Highlands i Chin Swee

Sobota. I do tego naprawdę wolna. U nas tutaj to nie jest tak oczywista sprawa jak w Polsce. Więc jak nadarzyła się taka okazja, postanowiliśmy ją wykorzystać na zwiedzanie, tym razem okolic Kuala Lumpur. Nasi nowi tutejsi znajomi pomagają nam w odkrywaniu nieznanego.

I padło na Genting. Jest to największy na świecie zespół hotelowy położony na wysokości 1740 m. n.p.m. Ma to niesamowite znaczenie, bo temperatura jest tam bardzo przyjazna Polakom, około 20 stopni. Genting jest położony 35 km od Kuala. Można dojechać do niego autobusem z Dworca Głównego i to kosztuje 4 MYR, czyli poniżej 4 zł. My wybraliśmy się samochodem. Na samą górę można nim dojechać. Większą atrakcją jest skorzystanie z kolejki gondolowej, bardzo nowoczesnej, szybkiej. Przy kolejce na dole, oczywiście jest olbrzymi outlet z markami luksusowymi. Nie było czasu, aby do nich zajrzeć. Może innym razem. Podczas podróży kolejką można mieć niesamowite widoki. My mieliśmy średnie, bo jechaliśmy w chmurach. Coś mi się udało uchwycić.






Po wjechaniu na samą górę, oszołomiła nas przestrzeń i rozmiar kompleksu, a także jego zaawansowanie technologiczne. Wszędzie poruszasz się na leniwca, czyli po schodach ruchomych. od czego ja dostaję zaburzeń błędnika. Szukam o ile można możliwości wejścia po normalnych schodach. Jest to rzadkie udogodnienie.






Hotele odwiedza rocznie ok. 10 mln turystów rocznie.
Oprócz pokoi hotelowych, których jest ponad 6000, działają tu dwa legalne kasyna w Malezji. Byliśmy, zagraliśmy. W pierwszym, starym kasynie przegraliśmy po 50 MYR-ów. W drugim, nowym odrobiliśmy straty i  nawet wyszliśmy z dodatkowymi 50. Niesamowite jest to, że średnia wieku w kasynach to 60+. Chciałabym widzieć swoich rodziców, jak przepuszczają swoją emeryturę. A, ciekawostką jest jeszcze to, że jest kasynowa strefa dla dzieci. Od małego uczą się hazardu.
Poza kasynami są jeszcze dziesiątki różnych sklepów. To norma tutaj.

Po odwiedzinach w strefie hotelowej zjechaliśmy kolejką po samochód i podjechaliśmy do świątyni Chin Swee. Postawił ją w podzięce za to, że pomysł z hotelami wypalił, właściciel Genting Highlands. Ponadto pobyt tu ma przynosić szczęście w biznesie i hazardzie. Podobno wiele osób udających się do kasyna, robi w świątyni przystanek, aby poprosić o wygraną.Teren świątyni jest bardzo duży i dla mnie Europejki, kolorowy, piękny i fascynujący.
Oczywiście nie mogłam się zdecydować, które wybrać zdjęcia, to niestety pokażę ich dużo.


















Trzeba przejść przez park ze scenami piekielnymi, pokazującymi co się stanie z nami, jeśli nie będziemy żyć zgodnie z prawem, z zasadami. Są to sceny dość przerażające. Będę grzeczna.





Posąg bogini Kwan Yin.


Dzień zakończyliśmy spacerem po parku wokół hotelu Awana i namiastce dżungli dla laika ( dla mnie)








i pięknie utrzymanym polu golfowym.






Dobrze, dobrze. Ponieważ jest to blog dziewiarski, to pokażę coś, co ostatnio przypadkowo odkryłam. sklep australijski Spotlight, z drobnym i ozdobnym wyposażeniem i w elementami wykończeniowymi mieszkań. 
Musiałybyście mnie widzieć, jak to odkryłam: wielkie oczy, otwarte usta, radość na twarzy i niedowierzanie.









Nie ma zbyt wielkiego wyboru jeśli chodzi o producenta, ale i tak byłam zaskoczona. Jadąc tutaj, sprawdzałam jak wygląda sytuacja na rynku włóczkowym . Nie było rewelacyjnie. A tu okazuje się, że nie ma tragedii. Brakuje lnu i jedwabiu, ale nie tracę nadziei. Druty wyglądają na takie jak nasze Prym. Są bambusowe proste. To i tak jest lepiej niż w naszej usteckiej pasmanterii.

I tym optymistycznym akcentem żegnam was ciepło.