I cóż że środa? Dla mnie ostatnio ze środą nie było po drodze. Nie miałam czasu, aby napisać i pokazać coś logicznego. W sobotę wieczorem, nagle bez żadnego ostrzeżenia dopadło mnie choróbsko, które pozbawiło mnie jakichkolwiek sił. W niedzielę doszła do tego temperatura więc powlokłam się do lekarza, który usłyszał furczenie w oskrzelach i kazał leżeć. Nie opierałam się owemu nakazowi, bo jakoś tak utraciłam siły na cokolwiek oprócz spania. Druty leżą obok i zachęcają do działania. Robię jeden rządek, góra dwa i odkładam. Jestem w stanie jedynie czytać. No i nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Mogłam w ciszy i spokoju skończyć książkę, która skupienia wymagała. A jest to "Jadąc do Babadag" Andrzeja Stasiuka.
Zabierałam się za nią od dłuższego czasu, ale jakoś nie szło. W wakacje, podczas zwiedzania rumuńskiej Dobrudży, przejeżdżaliśmy przez Babadag.
Byliśmy bardzo ciekawi co takiego było ciekawego w tej miejscowości, że Stasiuk umieścił ją w tytule swojej książki(nie czytaliśmy jej jeszcze). Zatrzymaliśmy się. Wypiłam wino, średnie akurat, mąż nie , bo kierowca. rozejrzenie po miejscowości zajęło dwie minuty. Nic tu nie było! No, może Cyganie byli, ale na obrzeżach. Dwa miesiące później już wiem. Opisał właśnie to nic. Opisał codzienność prowincji, bardzo głębokiej prowincji, pustkę przestrzeni, pogranicze a przede wszystkim swoją obsesję, Cyganów. Poprzez senną, powoli wijącą się narrację opowiedział o miejscach zapomnianych przez Boga, gdzie nawet wrony zawracają, gdzie nie ma nic, gdzie nic się nie dzieje. Ale właśnie ta cisza, ta beznadziejność, ta nieskończoność chwili pociąga autora bardziej, niż miejsca odwiedzanie powszechnie prze każdego turystę. Dla mnie ta książka to była uczta, niełatwa ale jakże przyjemna. Zacytuję jeden fragment, który ukazuje niezwykłość książki, w której nie ma akcji, ani dialogów.
"Krople spadały na pokład, na twarzach załogi nuda szła o lepsze z obojętnością, a ja próbowałem sobie wyobrazić, że wchodzimy właśnie w przesmyk, w którym przestrzeń traci ciągłość, traci dotychczasowy sens, tak jak materia zmienia stan skupienia. Jednym słowem stałem oparty o reling, paliłem papierosa i próbowałem udawać przybysza, który zapuścił się w problematyczne kraje, bez przewodnika, bez uprzedzeń i bez aroganckiej wiedzy."
Przed Stasiukiem pochłonęłam "Bosonogą królową" Ildefonso Falconesa, który napisał "Katedrę w Barcelonie" i "Rękę Fatimy"(też obie super).
To opowieść o losach cyganów w osiemnastowiecznej Hiszpanii. Na ich tle toczy się historia dwóch kobiet, byłej kubańskiej niewolnicy Caridad i Cyganki Milagros. Barwne dzieje o zwyczajach cygańskich, o namiętnościach, miłości, nienawiści, honorze, okrucieństwie, prześladowaniu, przyjaźni, wierności i zdradzie. Tak wiele różnych skrajnych emocji niesie ze sobą ta książka. Bardzo dobrze opowiedziana, czyta się bardzo szybko.
I oczywiście nie mogę pominąć kolejnego audiobooka. Tym razem to "Karaluchy" Jo Nesbo.
Harry Hule jest detektywem, który ma kłopoty z alkoholem. Dostaje sprawę zamordowania norweskiego ambasadora w Tajlandii. Sprawa jest delikatna, gdyż wszystkie poszlaki wskazują na to,że ambasador zajmował się pornografią dziecięcą, a poza tym zginął podczas spotkania z tajlandzką prostytutką. Hule został wysłany na miejsce zbrodni, gdyż miał sobie nie poradzić ze sprawą. Rząd norweski nie chciał rozgłosu przed zbliżającymi się wyborami. Bardzo mi się podobała intryga, ale przede wszystkim sam audiobook. Pierwszy raz słuchałam słuchowiska. Zrealizowana je rewelacyjnie! Udział w nim wzięli najlepsi aktorzy. Nie raz oglądałam się za siebie, bo słyszałam otwierane drzwi, jadący samochód, lub strzały. Rewelacja!
A ponieważ dzisiaj jest środa to muszę pokazać, co aktualnie mam na tapecie.
Książka jest super, ale o niej za tydzień. Dużo już było o książkach. Czas pokazać co na drutach się dzieje.
A dzieje się kardigan dla Moniki, córki przyjaciół z Warszawy. I w tym jest problem. Wkładka, czyli Monia jest daleko, a przede wszystkim ma figurę lekko różną od mojej. Ma większy biust(o co nie jest trudno, bo mojego trzeba szukać), duuuużo większy, węższe biodra. Przez dwa dni zastanawiałam się jak ugryźć rozmiar rozpisanego wzoru. Po dwóch dniach zadzwoniłam do Marzi po konsultację. Po kolejnych pięciu minutach decyzja została podjęta. Ja jak typowa, zodiakalna Ryba, a może ten, a może ten rozmiar, a Marzena raz dwa i jest podjęta decyzja. Jak skończę, to okaże się czy właściwa.
Dziergam z włóczki Lana Gatto camel hair. Połączenie merino extrafine 60% i wełny wielbłądziej 40 %. Jest fantastyczna!!! Cudownie miękka! Ma takie włoski, których się przeraziłam jak zobaczyłam w paczce. Jednak w dotyku nie dają uczucia podgryzania. Fason jest trochę luźnawy, ale staram się go choć dopasować do figury, bo oryginalna wersja nie do końca przypadła mi go gustu(jeśli chodzi o ten luz). Robię ten sweter:
Zdjęcie pochodzi ze strony Raverly. Moja wersja jest zmodyfikowana kolorystycznie i będzie krótsza.
I nie wiem jeszcze, czy będzie zamek, czy guziki. Myślę.
W międzyczasie zrobiłam komplecik dla Zosi, córki mojej koleżanki z pracy. Zosia ma dwa miesiące i jest cudna!
Wełna to Baby Merino Dropsa, druty 3,25. wkładki nie ma, bo jestem chora. Ale jak tak będę zwlekała, to Zosia wyrośnie.
No dobra, koniec tej grafomanii. Do dalszego lenistwa z książką!