Ja, oczywiście, odnalazłam bardzo duży dział z wszelkiego rodzaju sprawami ręcznie robionymi. Najbardziej zainteresował mnie regał z książkami o drutach i szydełku. Jest całkiem imponujący. Niestety wszystkie książki są zafoliowane. Nie wiem czemu ostatnio panuje taki zwyczaj, nawet w polskich księgarniach. Ja systematycznie odwijam książki z folii i sprawdzam, czy warto je zakupić. Kosztują tutaj ,niestety dość dużo, więc nie będę kupować kota w worku. Była tutaj również jedna książka ze wzorami japońskimi. Cena trochę mnie powaliła, więc postanowiłam przemyśleć sprawę. Jak uznałam po przejrzeniu jej w internecie, że warto ją mieć, to okazało się, że ktoś inny krócej ode mnie myślał i ją kupił. Ależ byłam zawiedziona. Chodziłam wściekła po księgarni, aż uzmysłowiłam sobie, że jest tutaj olbrzymi rejon japońskich książek. Wszystko fajnie, ale jak się tam znalazłam, to od razu pomyslałam o Bradheld, która uczy się japońskiego i coś by mogła zrozumieć z tych różnorodnych znaczków na regałach. Na szczęście były zdjęcia i już po pół godzinie odnalazłam właściwy dział. Książki nie było.
Ale było coś innego. Cały regał z gazetami pełnymi wykrojów do szycia. Musiałybyście widzieć moja radość! I amok! Co z tego, że nic nie rozumiałam. Obrazki ciuchów były moje, workowate, cudne!!! Kolejną godzinę spędziłam na podłodze(wygodnej wykładzinie) przeglądając i wybierając jeden numer ( nie jest tani, niestety). Kupiłam.
Ponad miesiąc wcześniej kupiłam sobie w australijskim sklepie Spotlight kawałek bawełny, który idealnie mi pasował do jednego z wykrojów. W domu otworzyłam gazetkę i zobaczyłam to:
Trochę się przeraziłam. Tylko trochę, bo znalazłam też to:
czyli kurs obrazkowy dla wszystkich spoza Japonii. Hurra!!! Byłam uratowana. Jak się później okazało, nie do końca. Wykroje przerysowałam, wycięłam i ??? Miałam za mało materiału!!! Australijczycy nie sprzedają tkanin o szerokości 1,5m, tylko 1,0 lub 1,10m!!! Musiałam ostro kombinować, żeby wykroić bluzkę. Udało się. Prawie. Nie doczytałam, bo nie mogłam zrozumieć, że powinnam dodać przy krojeniu po długości 3,5 cm. Widziałam jakieś 3,5, ale myślałam, że to długość z wykroju na podwinięcie. Nie, nie była. Szyło się idealnie, wszystko do siebie pasowało. Rewelacja!. Jak przymierzyłam na koniec, to okazało się, że nie mam żadnego zapasu na podwinięcie., że nie ma z czego podwinąć.
Zostało mi, albo dokupić z 10 cm, albo zostawić tak jak jest. Na razie zostawiłam, bo wyjechałam z Kuala i nie wygląda źle. Będę myśleć nad rozwiązaniem.
Tyle się napisałam, a zdjęcia oczywiście nie ma. Musicie uwierzyć mi na słowo, bluzka jest fajna. Będą następne z tego wykroju. Na pewno.
Druty
Obecnie pracuję nad trzema robótkami jednocześnie. Być może będę miała możliwość przesłania do Polski paczki przez znajomych, więc robię prezenty. Mogę tylko pokazać fragment szala dla mamy. Zabrałam ze sobą do Kuala trochę włóczek. Po ich przejrzeniu, znalazłam prawie cztery motki Deligta Dropsa. Pomyślałam, że entrelac będzie idealnym projektem na wykończenie resztek pozostałych po Inspira Cowl. Pierwszy raz robiłam tym sposobem. Początki nie były łatwe. Ciągle mi się myliło, gdzie mam nabrać oczka, w którą stronę robić. Chciałam rzucić w diabły. Na szczęście tego nie zrobiłam. Bardzo mi się to spodobało.
Robię jeszcze cardigan Misty dla mojej siostrzenicy Misi i chustę, której nazwy nie pamiętam, jeszcze nie wiem dla kogo.Te dziełka zostały w Kuala Lumpur i nie mogę ich pokazać.
Książki
Ponieważ planowaliśmy wyjazd do Tajlandii, to przeczytałam książkę Pawła Skiby "Tajlandia. Dwa spełnione marzenia". Para młodych ludzi postanawia oderwać się od polskiej rzeczywistości. Wybiera Azję na podróż marzeń, która ma trwać 3 miesiące. Przygotowują się solidnie do wyjazdu. Wybierają miejsca, które chcą poznać i zobaczyć. Zakładają sobie budżet, sposoby poruszania się, noclegów. Nie są to luksusowe hotele, samoloty ( oprócz dolotu i odlotu), restauracje z najwyższej półki. Miło opowiedziana historia, nie zawsze sielankowa. Dająca jednak poczucie, że jest to miejsce, które warto zobaczyć, poznać.
Kolejna książka ma większy ciężar gatunkowy. Piotr Głuchowski napisał " Pole śmierci. Nieznana bitwa Polaków z Khmerami".Opowiada o polskiej misji pokojowej w Kambodży, która była przygotowana koszmarnie. "Pojechali na nią ludzie, którzy nigdy nie mieli w ręku broni, a nawet nie znali angielskiego. Brakowało jedzenia i sprzętu. Wartownik stał z bambusowym kijem, namioty pleśniały, auta się psuły, śmigłowce spadały. Sztab nie wiedział, co wyprawiają oddziały, bo nie miały radiostacji. A nasi żołnierze ćpali, chlali i urzędowali w burdelach, a potem uciekali ie płacąc. Jednego trzeba było odbijać. Jednak gdy polską bazę zaatakowali Czerwoni Khmerzy, dali im łupnia. mimo, że rozkaz brzmiał: Poddać się". To cytat z obwoluty książki.
Była to pierwsza polska bitwa po II wojnie światowej. Książka jest ciężka, bo opisuje zbrodnie Pol Pota. Często musiałam przerywać czytanie, bo nie dawałam rady wytrzymać bezsensownego okrucieństwa Khmerów. Książka jest dobra, ale dla wytrwałych.
Teraz czytam Tomasza Sekielskiego "Zapach suszy". Sympatyczny kryminał. Chciałam wziąć coś lekkiego na drogę, do samolotu. Czy ja już pisałam kiedykolwiek, że nienawidzę latać? I to bardzo. Bardzo. Boję się okrutnie. Nie mogę się skupić na czytaniu. Każde drgnięcie samolotu wywołuje nerwowe wbijanie paznokci w oparcie fotela i kpiący uśmieszek mojego kochanego męża.
No właśnie. Jednak inaczej nie można zwiedzać, nie można się przemieszczać na długie odległości.
My tym razem polecieliśmy do Bangkoku. Służbowo, ale po spełnieniu obowiązków staramy się co nieco obejrzeć. Na razie niezbyt wiele zobaczyliśmy, ale wiemy już, że to ogromne miasto nas pochłonęło, zachwyciło, zauroczyło.
Jest ogromne, pełne życia, ludzi, samochodów, tuk tuków, motorków, skuterów, wielopoziomowych,dróg, kolejek, metra. Może męczyć, ale może też oszałamiać. Zdaję sobie sprawę, że widzę niewiele. Jednak nawet ten fragment jest niesamowity.
Oddaliśmy się w ręce tajskich masażystek.
Było swojsko.
Trochę kiczowato.
Zabawnie.
Na ulicach pełno taniego jedzenia.
Wszędzie dużo ludzi.
Rozwiązania energetyczne są bardzo interesujące.
Zostajemy tutaj jeszcze kilka dni, więc wrażeń będzie więcej. Na pewno podzielę się nimi z wami. Pozdrawiam ciepło.
P.S. Po raz pierwszy od wyjazdu marznę. Nie wiem ile jest stopni, ale koszula z długim rękawem i chusta są niezbędne.
Danusiu pracujesz, czytasz, dziergasz, szyjesz zwiedzasz... Zaczynam podejrzewać że Twoja doba ma więcej niż 24 godziny. Przyznaj się z kim i gdzie to załatwiłaś? Piszesz jak zawsze cudownie, czekam na każdy wpis i te piękne zdjęcia. Tym razez zdjęcie Zbyszka wymiata.hihi. Pozdrawiam Was chłodnej Ustki
OdpowiedzUsuńZgadza się, Zbyszek wymiata. Te wszystkie wiadomości, co ja tu robię, to są zebrane w jedno. Nie dzieje się to w jednym czasie. Pogoda, temperatura nie pozwala na zbytnią aktywność. Często pokładam się po kanapach w domu z książką, komputerem w ręku, czekając na wenę. A ta rzadko przychodzi.
UsuńPozdrawiam z dość chłodnego Bangkoku. Do czego to doszło, że marznę przy 24 stopniach na plusie, haha:)))
Cudowna przygoda! Rozwiązania energetyczne powalają ;)
OdpowiedzUsuńTo niesamowite, bo ja chodzę po ulicach i niewiele widzę, bo patrzę tylko na te splątane kable. Tak mi się ta pajęczyna podoba. Pozdrawiam:)))
UsuńTo tam bywa chłodno? :O ale może uda się w takim razie zrobić zaległe zdjęcia ;)
OdpowiedzUsuńTak patrzę na te kable i w sumie to też pewna forma rękodzieła^^ Takie kablowe dzierganie... :D
Jeśli chodzi o chłód, to myślę, że dla osób, które dopiero przyjadą z Polski, to będzie ciepło. Mnie było chłodno. Dzisiaj temperatura była już normalniejsza, koło 30.
UsuńKable mnie zafascynowały, dlatego tak im robię ciągłe fotki:)))
ale czad, widać ze masz dużo energii żeby to wszystko ogarnąć :) może to dlatego ze na ulicach tak kolorowo i energetycznie :) czekam na więcej fotek
OdpowiedzUsuńHaha, trochę mnie rozbawiłaś tą moją dużą energią. Mam naturę leniucha. Najlepiej wypoczywam w pozycji leżącej z książką w ręku. O przepraszam i z drutami.
UsuńA jeśli chodzi o kolory, to rzeczywiście jest tutaj ich mnóstwo, intensywnych, głębokich. Fotki będą. Jutro ruszamy na zwiedzanie:))
Bardzo interesujące masz życie. Tyle świata zobaczysz. Tyle się wokół Ciebie dzieje. Super.
OdpowiedzUsuńDziękuję, rzeczywiście dzieje się dużo, czasami za dużo. Bodźców mam bardzo dużo:)
UsuńZdjęcia oglądam z wielkim sentymentem bowiem kilkanaście dni temu wróciłam z wakacji w Azji i właśnie w Bangkoku spędziłam kilka dni. Rzeczywiście jest to miasto niezwykłe a rozwiązania energetyczne i mnie wprawiały w osłupienie. Tajskie smaki wspominam do dziś z sentymentem i już myślę o kolejnej azjatyckiej podróży - może tym razem Malezja? Pozdrawiam i czekam na kolejne wrażenia.
OdpowiedzUsuńMalezja jest ciekawa, może nie aż tak jak Tajlandia pod względem turystycznym. Ale warto zobaczyć. Zapraszam na kawę:)))
UsuńBardzo dziękuję :))
UsuńJa tylko oglądam, czytam, oglądam i podziwiam (z wyjątkiem kabli, bo dla mnie, elektryka, jest to widok straszny :))
OdpowiedzUsuńWidzę Cię oczyma wyobraźni na tym dywanie z gazetką i utwierdzam się w przekonaniu, że jak się ma ogromną chęć, to trzeba kupić, żeby inni nie kupili przed nami.
Pozdrawiam serdecznie i czekam na więcej. :))
Teraz już wiem, że nie ma co się zastanawiać nad kupnem, bo Kuala jest dużym miastem i zawsze się znajdzie jakiś chętny na moją książkę.
UsuńJeśli chodzi o kable, to chyba cala Tajlandia tak wygląda. Przejechaliśmy dzisiaj kawał tego kraju i wszędzie tak samo kable wiszą.
Pozdrawiam Ciepło:)))
Aaaaale masz widoki, no i zazdroszczę Ci troszkę temperatury. Sweterki chyba tylko ażurowe dziergasz...// ;) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńNoooo, widoki mam piękne! Sama sobie zazdroszczę. Jeśli chodzi o temperaturę, to w Tajlandii była idealna, ciepło, a nie duszno i nie wilgotno. Dzisiaj Kuala Lumpur powitało nas gorącem, wilgotną przyduchą.
UsuńPrzesyłam dużo ciepła i słońca:)))
Danusiu, Ty się dobrze rozglądaj czy tam w Bangkoku naszej Knitolog nie widać. Piękne zdjęcia, ciekawy wpis i intrygująca kolorem i wzorem chusta. Pozdrawiam druciarsko!
OdpowiedzUsuńNie wiedziałam, że akurat nasza Knitolog jest w Bangkoku. Rzeczywiście bardzo lubi te klimaty i często w tym rejonie świata bywa.
UsuńChusta się robi, nie wiem czy czasem nie będzie to ostatni rząd, bo włóczki ubywa w zastraszającym tempie.
Pozdrawiam baaardzo ciepło:)))
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńMnie, szycia uczyła moja babcia - od początku zaznaczała, że poza zakupem porządnego sprzętu, niezwykle ważny jest również zakup wysokiej jakości tkaniny. Spory ich wybór posiada sklep internetowy https://ctnbee.com/pl/druk-na-tkaninach - czy kiedykolwiek mieliście okazję zrobić w nim zakupy, czy też nie?
OdpowiedzUsuń