Ale, ale. Nie od pierwszego wejrzenia, nie od pierwszego oddechu. Nie było tak łatwo.
Na Bali wylądowaliśmy w środku nocy, po pierwszej. Przejazd taksówką do Sanur, miejscowości położonej nad morzem krótki, w ciemności nie dawał pełnego obrazu, nie odkrywał niczego.
Poranek, po zaledwie kilku godzinach snu nie przyniósł olbrzymiej radości z pobytu na rajskiej wyspie. Śniadanie bardzo słabiutkie. Część dla "białasów" malutka, nieróżnorodna, czyli chleb tostowy, masło i dżem. I bardzo słaby wybór owoców. Tu nastąpi małe wtrącenie, jeśli chodzi o jedzenie.
Mieszkamy w Azji południowo-wschodniej już prawie rok. Posiłki, oprócz śniadań jadamy tutejsze. I bardzo to lubimy. Rzadko jadamy po europejsku. Nie mamy takiej potrzeby. Oczywiście za wyjątkiem śniadań. Miejscowi jadają na wszystkie posiłki gorące dania. My nie potrafimy jeść "obiadu" na śniadanie, więc w hotelach szukamy "naszego" jedzenia. Zawsze coś się znajdzie. No, nie zawsze. Bywa, że musimy jeść ostrego kurczaka, lub wołowinę z ryżem, albo makaronem, zupę . Bywa.
Jak wspominałam wcześniej, śniadanie nie zachwyciło. Poszliśmy na plażę. I tutaj spotkała nas kolejna porażka. Naprawdę nic ciekawego!!! Spodziewaliśmy się powalenia na kolana, rozglądania się w tej pozycji w niemym zachwycie. I nic. Noto może chociaż może kąpiel w morzu przyniosła zmianę nastroju. Nie, nie, nie. Dno jest porośnięte roślinnością, którą z każdą minutą odpływu coraz bardziej widać i czuć pod rękami i nogami. Woda nie jest bardzo przezroczysta i nie chce być super błękitna, lazurowa, czy jak ja tam zwał. Jednak wakacje są wakacjami. I po krótkim marudzeniu postanowiliśmy poddać się Bali. Odpoczywać, rozglądać się, chłonąć.
Pomogło. Po dwóch godzinach wchłaniania witaminy D, oczywiście ubrani w filtry przeciw słoneczne, zaczęliśmy zanurzać się w ciszę, spokój, nastrój, klimat tego miejsca. Na szczęście był to początek maja, więc turystów było jeszcze nie za wielu.
Po dniu plażowym, kolejny był poświęcony zwiedzaniu. Wynajęliśmy kierowcę mówiącego po angielsku (co nie jest takie oczywiste) i ruszyliśmy poznawać inny świat. Ależ było pięknie!!!!
Bali należy do Indonezji, ale na szczęście nie jest muzułmańska. To odrębny twór, który działa, który pozwala odpocząć, otacza cię spokojem, kolorem, magią.
Wiem, że jestem bardzo nieobiektywną osobą, bo bardzo się zachwycam innością. Zdaję sobie sprawę, że jest wiele ludzi, dla których Bali jest przereklamowana. Dla nas nie! Daliśmy się ponieść fali piękna, egzotyki, raju. Każda świątynia, którą zobaczyliśmy była inna. Inna ze względu na położenie, ukształtowanie terenu, otaczającą przyrodę. Jestem ZACHWYCONA!!! Pewnie juz to pisałam. I jesteśmy pewni, że jeszcze tam wrócimy.
Tak widzę Bali. Kolorowe, nasycone barwami, roślinnością, kwiatami.
Modlono się za nas.
Oczywiście za pieniądze.
Mnóstwo na Bali jest pań szydełkujących. Kiedy je zagadnęłam, bo jak ominąć koleżanki, musiałam kupić sari. Nie dało się odejść z pustymi rękami.