Właśnie wróciliśmy z Polski.
Trzy tygodnie spędziliśmy z rodziną i przyjaciółmi. Pojechaliśmy głównie dla moich rodziców i aby odciążyć choć na chwilę moją siostrę w opiece nad nimi. Zostawiłam ją w najgorszym momencie ich życia, czyli w całkiem niedołężnej starości, samą. Ma swoją rodzinę, pracę, której poświęca dużo czasu i swoich sił. Jest silna, bardzo zaradna, zorganizowała codzienną opiekę dla rodziców. Jednak w codziennych problemach, w tysiącach telefonów od mamy jest sama. Jest bardzo dzielna, ale należał jej się chociaż chwilowy, psychiczny odpoczynek.
Z czym wróciłam z Polski? Ze świadomością, że starość nie jest czymś najlepszym, najpiękniejszym, co nas, czyli mnie i męża, w niedalekiej przyszłości czeka. Był to dość przytłaczający pobyt. Choć z drugiej strony mogłam spędzić z rodzicami czas, więcej czasu, niż zwykle pracują, im poświęcałam.
Był to też intensywny wyjazd pod względem towarzyskim. Codziennie spotykaliśmy się z przyjaciółmi, znajomymi, rodziną. Nie daliśmy rady odwiedzić wszystkich. Byliśmy za krótko. Ale za to sporo spacerowaliśmy po naszej cudnej Ustce. Chyba po raz pierwszy w życiu chodziłam po niezwykle urokliwych zakątkach starej części miasta, po porcie, plaży, lasach z aparatem w rękach i zachowując się jak typowy turysta. I było mi z tym dobrze.
Tylko dwa dni były upalne, więc poszliśmy oczywiście na plażę. My jesteśmy plażowi. Bardzo nawet. Nad może temperatura nie była imponująca. Mąż oczywiście się kąpał. Ja jedynie zamoczyłam stopy. Bez przesady, aby się kąpać w mniej więcej 16-stopniowej wodzie. Brrr...
Trzy tygodnie minęły błyskawicznie. Powrót do Malezji cieszył nas bardzo, ale nie był łatwy. Tydzień przed wyjazdem musieliśmy aplikować do urzędu imigracyjnego o pozwolenie na powrót. Kosztowało nas to trochę nerwów, bo Malezja nie koniecznie wyrabia się w terminach, które podaje, a bilety mieliśmy kupione.
Podróż do Malezji wydłużyła nam się o Frankfurt. Polska nie wpuszcza do siebie samolotów z Kataru. Co jest śmieszne, bo lecieliśmy najpierw Lufthansą do Dohy, a potem już karskimi liniami do Dohy i Kuala Lumpur. Taką samą drogę odbyliśmy do kraju, gdzie nikt nas nie pytał skąd przylatujemy. Teoretycznie mogliśmy przylecieć z dowolnego miejsca na świecie, oby nie przez bezpośrednio z miejsc przez Polskę zamkniętych. No cóż, dziwna ta logika.
W Kuala Lumpur procedury wjazdowe zajęły nam dwie i pół godziny. W Polsce nie ma żadnych procedur. Tu robiono nam testy. skierowano nas na dwutygodniową kwarantannę. Na szczęście jesteśmy dyplomatami, więc odbywamy ją w domu. A ponieważ jest to Malezja, więc początkowo chciano nas umieścić w hotelu, za który musielibyśmy płacić z własnej kieszeni. Tu nic nie jest proste, nawet jak przepisy mówią opisują jasno daną sytuację. Musieliśmy zainstalować na telefonie aplikację, która codziennie nas monitoruje. Założono nam na ręce bransoletki, które możemy zdjąć po ponownych testach i po dwóch tygodniach w domu.
I teraz dochodzę do tematu, który mnie boli. Decydowaliśmy się na wyjazd do kraju ze względów rodzinnych. Z rodzicami nie jest najlepiej i chciałam mieć możliwość zobaczenia ich, a poza tym mieliśmy pewne służbowe sprawy do załatwienia. Wiedzieliśmy, że wracając do Malezji będziemy w kwarantannie domowej. Decydowaliśmy się mimo to na wyjazd, bo stwierdziliśmy, że 14 dni w domu damy radę. Polscy znajomi , z którymi pracujemy też o tym wiedzieli. Zresztą przez nich zwracaliśmy się o możliwość powrotu do Kuala. Jednak nikt z Polaków nie zapytał nas, nie zainteresował się tak po ludzku, czy będziemy mieli co jeść, czy zrobić nam zakupy. Pomoc uzyskaliśmy od naszych przyjaciół z zagranicy. Kanadyjczycy, Australijczycy, Koreańczycy, Singapurczycy, Amerykanie pytali czy czegoś nie potrzebujemy, jak nam pomóc. Zrobili nam zakupy, opiekowali się kwiatami. Z własnej inicjatywy. Jakże było nam przykro, że my Polacy za granicą myślimy tylko o sobie. Bardzo przykro. Oczywiście w Polsce mamy fantastycznych przyjaciół, którzy bez wahania by nam pomogli. Tutaj spotkaliśmy się z bardzo dziwnym podejściem. Może to przypadek? Dobra, wyżaliłam się i wystarczy.
Jeśli chodzi o robótki, to robię dużo, ale jakoś nie uwieczniam moich prac.
Dla przyjaciółki Asi zrobiłam komplet, czapkę z szalem jeszcze zimą. Teraz zabrałam do Polski. Asia jest bardzo kolorową kobietą. Uwielbia się ubierać w przeróżne barwy i łączy je perfekcyjnie. Nie mam tu w Malezji możliwości zakupu bardzo kolorowych włóczek, więc trochę pokombinowałam z tego co miałam. Niestety zdjęcia są słabe i tylko uwieczniłam czapkę, a szal zobaczycie na Asi.
Szal to Dotted Rays Stevena Westa. Świetnie się go robi, intuicyjnie, typowa telewizyjna robota. Włóczka to mieszanka 65% merino, 25% baby alpaca, 10% mikrofibry, czyli the wind cries merino Abbey Road. Robiłam chyba na drutach 3,25. Nie pamiętam.
Czapka to Toph Wolly Wormhead. Bardzo ciekawy projekt, choć niezbyt szybki, bo mnóstwo krótkich rzędów skróconych wymagało ciągłego odwracania robótki i skupienia. Wełna to australijska Pure Wool od 4 seasons, druty 3,25. Na pewno.
Cudnie kolorowe wszystko! ♥ Wyglądacie z Asią przepięknie, a czapki wymiatają! ♥ (To pisałem ja, freak czapkowy! :-D)
OdpowiedzUsuńEch, mnie by kwarantanna zabiła, dosłownie :-/ łażę i tylko wychodzone kilometry utrzymują mnie w formie.
Uściski Kochana!
Dzięki czapkowy freaku!!! Ja również lubię robić i przede wszystkim nosić czapki. Tutaj ograniczam się jedynie do kapeluszy, aby trochę chronić się przed słońcem. Ale czapkę sobie zrobiłam, nosiłam i w Nowej Zelandii i w Australii. W Polsce również była ze mną, na szczęście nie było tak zimno, aby ją zakładać.
Usuńjeśli chodzi o kwarantannę, to na szczęście mam olbrzymie mieszkanie i urządzam sobie spacery, dwa razy dziennie. Podczas marcowe-kwietniowego lockdownu nawet biegałam przez pól godziny każdego dnia. Chociaż teraz wiem z czym się wiąże takie zamknięcie i może być mi ciężej. Już liczę dni do wyjścia z domu. Dam radę, jeszcze 11 dni:)))
Pozdrawiam burzowo, ale gorąco:)
Czapki wyglądają na mocno "nietelewizyjne", ta pierwsza jest obłędna. Starość zqwsze niosła z sobą trudnosć w zaadaptowaniu się do nowej rzeczywistości, ale chyba nigdy wcześniej nie było aż tak. Na przykładzie mojej mamy widzę jak nowe technologie wyoutowały starych ludzi. Nie mają dostępu nawet do podstawowych usług - wejście musi im zapewnić ktoś, kto potrafi obsługiwać smartfona.
OdpowiedzUsuńNo tak, żadna nie była telewizyjna. Wymagały skupię ia, dlatego zabrały mi więcej czasu, niż normalnie potrzebuję do ich zrobienia. Od czego są jednak audiobooki? Pomagały mi bardzo. Zresztą, słucham dużo audiobooków podczas biegania, powrotu z pracy, sprzątania, gotowania.
UsuńMasz rację z tym wyoutowaniem. Moja mama ma najprostszy telefon, potrafi tylko zadzwonić i odebrać telefon. Nie było szans, aby nauczyć ją choćby odczytania SMS-ów, nie mówiąc już o ich napisaniu. Tato nawet nie podszedł do zagadnienia. Ciekawe co nam przyniesie przyszłość?
Ucieszyłam się, że mogę przez kilka minut delektować się czytaniem Twoich relacji. Bardzo dobrze rozumiem i Ciebie i szczególnie Twoją siostrę, bo wszystko to przeszłam... Miło było czytać , jak zachwycasz się swoim miastem, i cieszysz się z pobytu, bo często powracajacy do Polski choć na krótko, opisują same negatywne wrażenia.
OdpowiedzUsuńJesteś prawdziwą mistrzynią czapek i na pewno za Asią idacą w Twoich udziergach będą się ogladać nie tylko mężczyźni, ale i wszystkie dziewiarki.
Co do pomocnej dłoni, to też w bardzo potrzebnej mi chwili bliscy mi ( jak się wydawało ) ludzie uznali, że "rzucona na głęboką wodę najlepiej wypłynę sama". Przynajmniej po takich niezbyt miłych doświadczeniach poznajemy "kto jest kto". Chce się mi dorzucić Ci na te 26 piętro trochę optymizmu, bo czas szybciutko zleci, skoro masz takich "przyjaciół" jak książki i druty. No i dziękuję za nowe autorki, których jeszcze nie znam, ale juz sa na mojej dłuuuuugiej liście do przeczytania. Uściski serdeczne, trzymajcie się nie dajcie się.
Hahaha, za Asią już się ludzie oglądają, bo jest kolorowym ptakiem na naszej ulicy, bardzo rzadkim.
UsuńJa kocham moje miasto, nasz Burmistrz jest bardzo prężny, zmienia miasto na korzyść. Oczywiście mogłabym ponarzekać na sytuację polityczną, na wiele rzeczy, które mi nie nie podobają, ale po co. Wystarczy, że pomarudziłam o ludziach z polskiej ambasady. tak jak napisałaś, poznaje się ludzi w biedzie.
Optymizmu nam nie brakuje, codziennie chodzę, czytam, słucham, robie na drutach i oczywiście piorę i prasuję. Dlatego nie lubię wracać z wakacji. Ale nie damy się:)))))
Wow ale fajowe czapki. Zdjęcia też śliczne. Wszystko takie bardzo kolorowe
OdpowiedzUsuńPo trzech lata w Azji Pd-Wsch zmienia mi się gust kolorystyczny:) Zbliżam się z nim w kierunku przyjaciółki Asi:)))
UsuńZawsze trudno przeżywa się problemy ze starszymi rodzicami, a będąc na drugim końcu świata, musi to być wyjątkowo rozdzierające. Współczuję i podziwiam determinację. Przykro mi z powodu nieprzyjemnych doświadczeń z rodakami w czasie kwarantanny, dobrze, że są jeszcze inni, bardziej empatyczni ludzie wokół Ciebie.
OdpowiedzUsuńCzapki są świetne - ja mam zawsze problemy z tą częścią garderoby, trudno mi utrafić rozmiar i rzadko kiedy wyglądam w czapce korzystnie. Te modele są piękne!
Tyle dobrego naczytałam się o Ustce na Twoim blogu i Marzeny, że żałuję, iż byłam tam tylko przejazdem. Z drugiej strony preferujemy z mężem mało turystyczne miejsca - im mniej ludzi, tym lepiej. Naszym nadmorskim "hitem" są Dąbkowice - tam diabeł mówi dobranoc i psy tyłkami szczekają:-)
Ta odległość jest czasami porażająca. Jestem w codziennym kontakcie z moją siostrą. Czasami dzwoni, aby po prostu się pożalić, a ja jedynie mogę wesprzeć ją słowem. Chociaż tyle.
UsuńZ rozmiarem czapek rzeczywiście czasami mam problem. Wiem jednak, że jak robię z grubości fingering muszę mieć mniej więcej 120 oczek. Jest akuratna, nie obciska głowy i nie jest za luźna. Reszta to metoda prób i błędów, raz wyjdzie, a raz niekoniecznie:)
Zgadzam się z tobą jeśli chodzi o turystyczne miejsca. Najbardziej lubię moje miasto w maju, czerwcu i we wrześniu. Jest pięknie, słonecznie, ale ludzi jeszcze nie za dużo. Unikam tłumów. Mieszkam lekko poza miastem, więc mam pusto. Na plażę jeżdżę na tereny wojskowe, więc jest pusto. Mój mąż pracował tam przez lata, więc ciągle mamy dostęp. I tam jest bosko! Zakupy robię raz na kilka dni, dość wcześnie rano, aby. było gdzie zaparkować i nie stać w kolejkach. Takie są uroki mieszkania nad morzem:)))
ze wzgledu na prace mam duzo kontaktu ze staroscia i zwiazanymi z nia chorobami, zniedoleznieniem, uzaleznieniem od drugiej osoby.Troche przeraza mnie wizja takiej przyszlosci- oby jak najdluzej zostac zdrowym!
OdpowiedzUsuńWspolczuje takich doswiadczen z polskimi znajomymi-tu wystarczylo, ze pracowalam na oddziale covid, a juz z kazdej strony pytano mnie czy w "codziennosci" pomocy nie potrzebujemy...
No i jakbyscie jeszcze kiedys o Frankfurt zahaczyli to zapraszam serdecznie!
Przez 3 lata mieszkaliśmy niedaleko Frankfurtu. Szkoda, że wówczas nie miałyśmy możliwości spotkania. Mam jednak nadzieję, że jeszcze będziemy w tych okolicach, bo wiążą się z nimi bardzo miłe wspomnienia.
UsuńSzczęściara, że masz wokół siebie tylu życzliwych ludzi. Ja zreszta też nie narzekam . Tylko nasza ambasada jakoś tak jest mało przyjazna:(.
Jak powiadają ludzie, starość nie udała się Stwórcy. I tak jest. Choć mój tato ma problemy na własne życzenie. Od 3 lat nie wyszedł z domu, nie bo nie. I nie chce chodzić do lekarzy, którzy mogą trochę ulżyć w tej starości. Mama walczy, ale ma coraz mniej sił. Tak jak piszesz, musimy o siebie dbać. Pozdrawiam ciepło:))))
Niestety wchodzimy w taki wiek, że starość pokazuje nam swoje niefajne oblicze... Zaczynają nam chorować (i umierać) rodzice, i wtedy uświadamiamy sobie, że my też nie jesteśmy wieczni! A jeszcze tak niedawno człowiek uważał, że jeszcze "całe życie" przed nim, wiele rzeczy można odłożyć na później, bo się zdąży, ech...
OdpowiedzUsuńUstka na Twoich zdjęciach jest bardzo ładna! Co dziwne, chyba nigdy jej nie odwiedziłam, muszę to koniecznie nadrobić. *^v^*
Może to niezainteresowanie Waszym losem ze strony Polaków to przypadek... Może oni nie są z Wami aż tak blisko, może z ich strony to tak wygląda. Najważniejsze, że znaleźli się przyjaciele, którzy o Was zadbali!
Idealnie przygotowałaś koleżankę Asię na jesień! Fajna ta pierwsza czapka, choć wyobrażam sobie, że rzędy skrócone wydłużyły dzierganie (niezamierzona gra słów, he he... ^^).
O rany! O rany!... Ostatni zdaniem uprzyjemniłaś mój dzisiejszy dzień!!! Jak ja bym chciała mieszkać na 26-stym piętrze!!! *^O^*~~~ Całe życie do 26 roku spędziłam na 8-mym piętrze, a potem... przeprowadziłam się na parter, w dodatku z jednej strony budynku mocno pozasłaniany drzewami i krzewami, a z drugiej - moje okna wychodzą na chodnik i wejście do klatki... Zazdroszczę bardzo!
To zacznę od tego, że przez dwa lata mieszkaliśmy na 38 piętrze. Co to był za widok!!!! Oczywiście pierwsze dni spędziłam z dala od ona przez mój lęk wysokości. potem to już była tylko przyjemność. Zwłaszcza w sylwestra, kiedy mieliśmy darmowy widok na fajerwerki. zapraszaliśmy mnóstwo znajomych na wspólne oglądanie i spędzanie tej nocy razem.
UsuńJeśli chodzi o Polaków, to czwarty rok pracujemy razem i tak mi się wylało. Ale nie chcę się zatruwać, bo po co. Życie jest za krótkie, a poza tym inni nam pomagają i z tego się cieszymy. Ja ogóle nie jestem pamiętliwa. Na początku coś mnie zaboli, ponarzekam i zapominam.
Pierwsza czapka była bardzo ciekawa w robieniu. Zachwyciłam się nią po obejrzeniu jednego z odcinków Fruity Knitting, gdzie wystąpiła projektantka tej czapki. zwróciła uwagę na to aby nieć właściwą próbkę odpowiadającą opisowi. Wzięłam sobie mocno do serca, bo ja robie luźno. I musiałam zrobić dodatkowe powtórzenie, bo robiłam za ciasno. Przez te skrócone rzędy, to nie mogłam skończyć tej czapki.
Ustka jest cudna, ale nie przyjeżdżaj w sezonie, bo tłum cię zniechęci. A poza tym poczekaj rok z przyjazdem. Wracam w sierpniu przyszłego roku:)))
No to zazdroszczę jeszcze bardziej! *^V^* Może kiedyś będzie mi dane znowu zamieszkać wśród chmur, bo ten parter jednak trzyma przy ziemi...
UsuńDobra, to poczekam do przyszłego roku, tym bardziej, że na ten planujemy jeszcze krótki wypad na południe i czekanie w blokach, kiedy Japonia otworzy granice, ech...
To super! Życzę, abyś ruszyła do Japonii, która na pewno czeka na ciebie. Ja też miałam w tym roku odwiedzić ten kraj. Może uda mi się jeszcze przed wyjazdem:)))
UsuńCzapki są odlotowe! Zachwycają wzorem i kolorami.
OdpowiedzUsuńOkazuje się, że mamy trochę wspólnego :) Obie mieszkamy za granicą i pochodzimy znad polskiego morza, tyle, że ja z Gdańska :)
Polacy za granicą to temat na książkę. Nie wiem czy to obczyzna zmienia ludzi, czy po prostu wyłazi z nich to, czego w kraju na co dzień by się nie dostrzegło. Inna sprawa, że do Holandii przyjeżdżają, eufemistycznie mówiąc... specyficzni ludzie. W większości staram się trzymać od nich z daleka, a takich z którymi chcę utrzymywać kontakt i mogę zaliczyć do przyjaciół jest garstka.
Pozdrawiam i życzę spokojnego przetrwania czasu kwarantanny!
To mieszkałyśmy całkiem blisko siebie, tylko 140 km, hahaha.
UsuńMamy podobne podejście do naszych rodaków za granicą. Oczywiście nie można generalizować, są też ludzie całkiem w porządku. Jednak niesamowite jest to, że jeżeli w Malezji usłyszę polski język, co nie jest tak częste jak np. w Tajlandii, to reaguję, podchodzę, zagaduję. Polacy patrzą na mnie jak na aliena. Ale, w Wietnamie spotkaliśmy fantastyczną parę lekarzy. Zagadaliśmy do nich w autobusie i za 5 minut byliśmy bardzo dobrymi przyjaciółmi. Do tej pory utrzymujemy kontakt.
Zostało jeszcze 8 dni!!!! Jest dobrze:)))
Byłam w Ustce raz jeden, wiele lat temu i pamiętam, że bardzo mi się podobało, ale na Twoich zdjęciach podoba mi się jeszcze bardziej! Właśnie oglądając na blogach zdjęcia różnych miast i miasteczek dotknęła mnie taka niemiła refleksja, że moje miasto, to jednak brzydkie jest:-( Na pociechę mamy jednak całkiem miłe trasy rowerowe wokół...
OdpowiedzUsuńCzapki są czadowe:-)
Na twórczych działaniach i dobrej książce kwarantanna szybko zleci:-)
Pozdrowienia dla Siostry! Ja właśnie jestem tą, która została "przy Mamie" - brat mieszka za granicą, ale moi rodzice są po rozwodzie i Tato mieszka zupełnie gdzie indziej i całkiem sam i to mnie dopiero ogromnie przeraża.
Ustka rzeczywiście z każdym rokiem robi się coraz bardziej urokliwa. Oczywiście są miejsca tzw. blokowiska, które do naładniejszych nie należą, bo wielka plyta, bo blok jeden na drugim. Jednak spółdzielnie, wspólnoty starają się w jakiś sposób urozmaicić ten socjalistyczny obraz ówczesnej architektury. A z tras rowerowych też bym się cieszyła.
UsuńPrzekażę siostrze pozdrowienia, bo się należą. Gdyby nie ona, mój pobyt tutaj. nie byłby tak radosny. Za rok wracam, więc będziemy wspólpracować. A u ciebie jest jeszcze gorsza sytuacja z samotnym ojcem. Wolę nie myśleć, co by się z moim działo. Już teraz kompletnie o siebie nie dba.
Pozdrawiam i życzę mnóstwa sił i cierpliwości ze słonecznego 26 piętra:))) Jeszcze 6 dni!!!
Czapki kolorowe i bardzo sympatyczne! Szczególnie dekoracyjna pierwsza czapka. Masz talent w rękach, zresztą chyba nie pierwszy raz Ci to mówię.
OdpowiedzUsuńA kwarantanna minie i szybko zapomnisz niedogodności z nią związane! Będzie dobrze- i tego szczerze Ci życzę.:)
Jeszcze 6 dni!!! Nie jest źle, potrafię sobie znaleźć zajęcie. Nie nudzę się ze sobą, a tym bardziej mając obok siebie męża.
UsuńJeśli chodzi o talent, tobym nie przesadzała, ale ja to lubię robić. Nie epotrafię siedzieć na kanapie bez drutów, szydełka, igły w rękach. Takie geny mama mi przekazała. ale nie jestem pracusiem, który biega po domu ze ścierką w rękach. To nie ja. Co trzeba, to zrobię, ale nic ponadto:)) Życie dla mnie jest nie po to, aby spędzić je na sprzataniu i gotowaniu:)))
Wyżywasz się w tym, co kochasz i o to chodzi, tak trzymaj!:))
UsuńNie śpisz? Sobota jest! Środek nocy! 6.40!!! A może ja cię obudziłam? Przepraszam:)
Usuń6.40 to rano. Przed 7.00 wychodzę na zakupy- każdego dnia. I tak jest dobrze. Za to wcześnie kładę się spać. Typ: skowronek- dobrze mówię? Chyba tak, sowa ma odwrotnie. ;))
OdpowiedzUsuńWięc na pewno wszystko jest w porządku! :))
Oh, chce taka czapke, nawet czerwona. Dotted szal wydziergalam, ale dla mnie nie bylo to intuicyjne, meczylam sie dosyc dlugo. Z Polakami tak jest na emigracji, nawet w sklepie nie maja ochoty na kontakt.
OdpowiedzUsuńTo było moje podejście do szala Dotted. Pierwszy totalnie zepsuła, zrobiłam błędy na początku i potem nic mi się nie zgadzało. Rzuciłam w kąt i tak zostało. Drugi od początku szedł jak należy i bardzo szybko.
UsuńHahaha, wiem, czerwony to nie twój kolor, ale czapka jest całkiem fajna. Bardzo długo, jak na tak mały projekt, ją robiłam, ale było warto:))
Oh, to z szalem mialam podobmie, tez prolam pierwsze podejscie.
UsuńOj, tos pobiegala...
OdpowiedzUsuńPrzykro mi z powodu Twych rodziców, czuje, jak jest Twej siostrze... ja przez 2 lata tez sama musialam ogarnac, nielatwo bylo.
Ale wiesz, jeszcze nie bylo, zeby nie bylo. I w koncu za rok bedziesz w Polsce.
Polacy za granica to rozdzial sam dla siebie, ja majpierw z daleka obcykam, czy jest sens, zanim zagadam. Dlaczego mialabym kazdego zagadywac? Przeciez sama jednakowa mowa nie gwarantuje takich samych tematów...
Masz rację z tym sprawdzaniem ludzi. Ja raczej taka naiwna jestem. Myślę, że fajnie spotkać rodaka tak daleko od kraju. A tu okazuje się, że nie zawsze.
UsuńPamiętam twoje posty i wiem, że łatwo nie miałaś, tak jak i moja siostra. No cóż, życie...Trzeba iść do przodu.
A właśnie dzisiaj o Was myślałam.... Zaglądam, a tu post. Dopiero się widzieliśmy a Wy już w Malezji. Smutne Danusiu że nie zawsze możemy liczyć na drugiego człowieka, ale pocieszające jest to że jednak są te dobre i bezinteresowne duszyczki i niosą pomoc ze strony najmniej oczekiwanej. Czapka cudna. Te wzory skojarzyły mi się ze złotem. Pięknie to wygląda.
OdpowiedzUsuńCudnie uchwyciłaś naszą Ustkę na zdjęciach. Trzymajcie się tam cieplutko kochani. Buziole
No patrz, dopiero byłam, a już miesiąc minął w Malezji. Tak szybko zasuwa ten czas, że zaraz wrócimy. Tfu, na psa urok....
Usuń