Dopadł mnie kolejny, bo okazało się, że to co pisałam wcześniej, gdzieś zniknęło. O matko jedyna!
No dobra. Trzeci tydzień pracuję z domu. Nie wychodzę nigdzie, bo nie mogę. Tylko jedna osoba z rodziny, może wyjść. Robi to u nas jest mąż. Chodzi do pracy, robi zakupy.
Jestem osobą, która lubi swoje towarzystwo, nie nudzę się w domu, mam mnóstwo zajęć - czytam, robię na drutach, szydełku, szyję, ćwiczę, biegam. Tak, tak biegam w domu. Niesamowite, że mogę to robić i nawet daję radę nie umrzeć z nudów robiąc kolejne okrążenia dookoła stołu i kanapy. Zresztą, jeśli dałam radę biegać na bieżni w siłowni, bo sierpniowo-wrześniowy smog uniemożliwiał aktywność na zewnątrz, to teraz również podołam wyzwaniu zaliczenie kilka kilometrów w zamkniętej przestrzeni.
Aby było jeszcze weselej, to zepsuła nam się lodówka. W dobie, kiedy wszyscy mają potężne zapasy, my musieliśmy wywieźć nasze do biura. Na szczęście działa ta część, gdzie jest zamrażarka. Niestety nie mrozi, ale trzyma temperaturę na lekkim plusie, co przy naszych temperaturach w domu koło 30 stopni, albo więcej, to i tak niezły wynik. Nową lodówkę mamy kupioną, ale nie może zostać dostarczona, bo sklep nie pracuje, a poza tym nie wiem, czy dostarczyciele zostaliby wpuszczeni do naszego domu. Mamy bardzo poważne restrykcje w poruszaniu się. Koniec narzekania. Wszyscy mają swoje problemy. Przejdźmy do przyjemniejszych tematów.
Australia. To miejsce, które mieliśmy w planach od dawna. Nasi znajomi Australijczycy doradzili nam luty, jako najlepszy miesiąc na zwiedzanie. Już po letnim sezonie, jeszcze ciepło, a całkiem pusto. W międzyczasie , jak pamiętacie, pojawiły się pożary. Powodem były tzw suche burze, ale również człowiek, nie jeden zresztą, który wypalał busz pod uprawy. Pożary tak się rozprzestrzeniały, że mieliśmy poważne obawy, czy uda nam się zrealizować nasz wyjazd. Bilety mieliśmy kupione już w październiku. Pomna mojej drogi przez mękę przy planowaniu Nowej Zelandii, znalazłam w internecie Julię. To Polka, która mieszka w Australii i zajmuję się organizowaniem podróży po tym pięknym, ale jakże olbrzymim kraju. Prowadzi bloga Where is Julie + Sam. Niesamowicie opisuje i pokazuje Australię. Napisałam do niej porozmawiałyśmy przez telefon, jakie są nasze zapatrywania na tę podróż, co lubimy oglądać, jak spędzamy czas, na czym miała się skupić, przy planowaniu wyjazdu. Mieliśmy tylko 17 dni urlopu i koniecznie musieliśmy odwiedzić przyjaciół w Newcastle. To musiała ująć w planie wakacyjnym. Przygotowała nam 3 trasy, z których musieliśmy wybrać jedną. Nie było to proste. Ze względu na warunki pogodowe i porę roku, skupiliśmy się tylko na południowo-wschodniej części Australii. Trasy , które nam przygotowała, były tak ciekawe, że ciężko było wybrać. W końcu zdecydowaliśmy się na tę, gdzie była uwzględniona Tasmania. Naszym głównym celem wakacyjnym była natura. I tu Tasmania idealnie wpisała się do naszych założeń. Julia spisała się na 10. Opracowała trasę, która idealnie do nas pasowała. Dużo chodzenia, mało miast, mnóstwo natury, przyrody.
Dzisiaj, żeby was nie zanudzić pokaże tylko kilka zdjęć, które trochę wam przybliżą naszą podróż.
Sydney. To jedno z niewielu dużych miast, w którym mogłabym mieszkać.
Latarnia Norah Head. Bardzo romantyczne miejsce.
W drodze do Gór Błękitnych napotkaliśmy spalone tereny. Bardzo smutno to wygląda. Przyroda jednak jest niesamowita, bo odradza się bardzo szybko. Gorzej ze zwierzętami.
Góry Błękitne. Przepiękne miejsce! Chciałabym tam wrócić, żeby więcej poeksplorować to miejsce.
Tasmania. Myślę, że zaraz po Nowej Zelandii, jest to miejsce, gdzie moglibyśmy żyć.
Hobart.
Maria Island. Znalazłam moje miejsce na ziemi!!! Niestety jest to Park Narodowy i można tam jedynie przenocować w ściśle wyznaczonych miejscach. Nie ma szans na stałe zamieszkanie. No cóż, pomarzyć zawsze można.
Co to są za śmieszne zwierzaki! Jak zobaczą człowieka stoją, obserwują, strzygą uszami. Jak zbliżysz się za bardzo, zrywają się do ucieczki.
Wineglass Bay. Prześliczne miejsce!
Jeden jedyny raz spotkaliśmy węża. I dobrze, bo ja się ich panicznie boję !!!!! Poza tym żadnych PAJĄKÓW również nie widzieliśmy. Może i były, ale z moim wzrokiem to Australia jest rajem. Tego węża też pewnie bym nie zauważyła, gdyby nie ludzie, którzy szli przed nami. Mieli lepszy wzrok.
Woda w zatoce miała niesamowity kolor. Siedziałam na brzegu i patrzyłam, i chłonęłam, i patrzyłam, i znowu chłonęłam. Tylko mój mąż był bohaterem rodziny, bo wszedł do wody, która była pieruńsko zimna. Mnie się udało jedynie zamoczyć nogi. Czy mogę powiedzieć, że mam kąpiel w Morzu Tasmańskim zaliczoną? Mogę. Pewnie, że mogę.
Launceston. Jedno z najstarszych miast w Australii. Taka perełka, pełna starych, dobrze utrzymanych budynków.
Melbourne. Nam nie przypadło za bardzo do gustu. Nie lubimy dużych miast. Za to ogród botaniczny mają tak piękny, że mogłabym spędzać tam każdą, wolną chwilę.
Koale nie jest łatwo zobaczyć w naturze. Na szczęście Julia zaznaczyła nam miejsce, gdzie je można zobaczyć. Trzeba się ich trochę naszukać, ale warto , bo są niesamowitymi słodziakami.
To na dzisiaj wystarczy. Nie chcę was zanudzić.
Może wspomnę trochę o robótkach.
Prawie cztery miesiące temu zrobiłam sweter The Weekender. To był prezent świąteczny dla mojej przyjaciółki Leeny z Singapuru. Wybrała ten projekt, jako sweter na podróże do Chin, Japonii. Teraz to brzmi trochę strasznie. Wierzę, że nadejdą czasy, kiedy jej się przyda.
Użyłam mojej ulubionej tutaj włóczki Pure Wool 4 Seasons. W składzie jest 90 % wełny, 7% akrylu i 3 % wiskozy. Robiłam na drutach 4,0 i 4,5. Rozmiar albo L albo XL. Nie pamiętam.
Ponieważ zostało mi wełny, to dorobiłam komin. Dodałam grafitowego koloru, żeby trochę odciąć kolorystycznie ten zestaw. Tak delikatnie nadmienię, że Leena ode mnie już dostała mitenki w tym samym czerwono-bordowym kolorze.
Jestem z siebie dumna. Udało mi się skończyć. Miejmy nadzieję, że w tych czasach, które sprzyjają pisaniu, będę to robić częściej, bo mam sporo do pokazania.
P.S. Nasz agent od mieszkania jest fantastyczny! Załatwił nam lodówkę! Przetrwamy!!!!
Musze tylko ją umyć.