poniedziałek, 6 listopada 2017

Szycie, trochę drutów, książek i Bangkok

Jak już wam kiedyś pisałam, Kuala Lumpur to miasto galerii handlowych oraz barów, restauracji, food trucków, punktów z jedzeniem. I tak a propos galerii, to w jednej z kilku, które są wokół mojego miejsca zamieszkania jest olbrzymia księgarnia. Można tam znaleźć książki z wielu dziedzin  po angielsku, chińsku, japońsku i języku bahasa, którym posługują się Malajowie.
Ja, oczywiście, odnalazłam bardzo duży dział z wszelkiego rodzaju sprawami ręcznie robionymi. Najbardziej zainteresował mnie regał z książkami o drutach i szydełku. Jest całkiem imponujący. Niestety wszystkie książki są zafoliowane. Nie wiem czemu ostatnio panuje taki zwyczaj, nawet w polskich księgarniach. Ja systematycznie odwijam książki z folii i sprawdzam, czy warto je zakupić. Kosztują tutaj ,niestety dość dużo, więc nie będę kupować kota w worku. Była tutaj również jedna książka ze wzorami japońskimi. Cena trochę mnie powaliła, więc postanowiłam przemyśleć sprawę. Jak uznałam po przejrzeniu jej w internecie, że warto ją mieć, to okazało się, że ktoś inny krócej ode mnie myślał i ją kupił. Ależ byłam zawiedziona. Chodziłam wściekła po księgarni, aż uzmysłowiłam sobie, że jest tutaj olbrzymi rejon japońskich książek. Wszystko fajnie, ale jak się tam znalazłam, to od razu pomyslałam o Bradheld, która uczy się japońskiego i coś by mogła zrozumieć z tych różnorodnych znaczków na regałach. Na szczęście były zdjęcia i już po pół godzinie odnalazłam właściwy dział. Książki nie było.
Ale było coś innego. Cały regał z gazetami pełnymi wykrojów do szycia. Musiałybyście widzieć moja radość! I amok! Co z tego, że nic nie rozumiałam. Obrazki ciuchów były moje, workowate, cudne!!! Kolejną godzinę spędziłam na podłodze(wygodnej wykładzinie) przeglądając i wybierając jeden numer ( nie jest tani, niestety). Kupiłam.


Ponad miesiąc wcześniej kupiłam sobie w australijskim sklepie Spotlight kawałek bawełny, który idealnie mi pasował do jednego z wykrojów. W domu otworzyłam gazetkę i zobaczyłam to:


Trochę się przeraziłam. Tylko trochę, bo znalazłam też to:


czyli kurs obrazkowy dla wszystkich spoza Japonii. Hurra!!! Byłam uratowana. Jak się później okazało, nie do końca. Wykroje przerysowałam, wycięłam i ??? Miałam za mało materiału!!! Australijczycy nie sprzedają tkanin o szerokości 1,5m, tylko 1,0 lub 1,10m!!! Musiałam ostro kombinować, żeby wykroić bluzkę. Udało się. Prawie. Nie doczytałam, bo nie mogłam zrozumieć, że powinnam dodać przy krojeniu po długości 3,5 cm. Widziałam jakieś 3,5, ale myślałam, że to długość z wykroju na podwinięcie. Nie, nie była. Szyło się idealnie, wszystko do siebie pasowało. Rewelacja!. Jak przymierzyłam na koniec, to okazało się, że nie mam żadnego zapasu na podwinięcie., że nie ma z czego podwinąć.
Zostało mi, albo dokupić z 10 cm, albo zostawić tak jak jest. Na razie zostawiłam, bo wyjechałam z Kuala i nie wygląda źle. Będę myśleć nad rozwiązaniem.
Tyle się napisałam, a zdjęcia oczywiście nie ma. Musicie uwierzyć mi na słowo, bluzka jest fajna. Będą następne z tego wykroju. Na pewno.

Druty

Obecnie pracuję nad trzema robótkami jednocześnie. Być może będę miała możliwość przesłania do Polski paczki przez znajomych, więc robię prezenty. Mogę tylko pokazać fragment szala dla mamy. Zabrałam ze sobą do Kuala trochę włóczek. Po ich przejrzeniu, znalazłam prawie cztery motki Deligta Dropsa. Pomyślałam, że entrelac będzie idealnym projektem na wykończenie resztek pozostałych po Inspira Cowl. Pierwszy raz robiłam tym sposobem. Początki nie były łatwe. Ciągle mi się myliło, gdzie mam nabrać oczka, w którą stronę robić. Chciałam rzucić w diabły. Na szczęście tego nie zrobiłam. Bardzo mi się to spodobało.


Robię jeszcze cardigan Misty dla mojej siostrzenicy Misi  i chustę, której nazwy nie pamiętam, jeszcze nie wiem dla kogo.Te dziełka zostały w Kuala Lumpur i nie mogę ich pokazać.

Książki

Ponieważ planowaliśmy wyjazd do Tajlandii, to przeczytałam książkę Pawła Skiby "Tajlandia. Dwa spełnione marzenia". Para młodych ludzi postanawia oderwać się od polskiej rzeczywistości. Wybiera Azję na podróż marzeń, która ma trwać 3 miesiące. Przygotowują się solidnie do wyjazdu. Wybierają miejsca, które chcą poznać i zobaczyć. Zakładają sobie budżet, sposoby poruszania się, noclegów. Nie są to luksusowe hotele, samoloty ( oprócz dolotu i odlotu), restauracje z najwyższej półki. Miło opowiedziana historia, nie zawsze sielankowa. Dająca jednak poczucie, że jest to miejsce, które warto zobaczyć, poznać.



Kolejna książka ma większy ciężar gatunkowy. Piotr Głuchowski napisał " Pole śmierci. Nieznana bitwa Polaków z Khmerami".Opowiada o polskiej misji pokojowej w Kambodży, która  była przygotowana koszmarnie. "Pojechali na nią ludzie, którzy nigdy nie mieli w ręku broni, a nawet nie znali angielskiego. Brakowało jedzenia i sprzętu. Wartownik stał z bambusowym kijem, namioty pleśniały, auta się psuły, śmigłowce spadały. Sztab nie wiedział, co wyprawiają oddziały, bo nie miały radiostacji. A nasi żołnierze ćpali, chlali i urzędowali w burdelach, a potem uciekali ie płacąc. Jednego trzeba było odbijać. Jednak gdy polską bazę zaatakowali Czerwoni Khmerzy, dali im łupnia. mimo, że rozkaz brzmiał: Poddać się".  To cytat z obwoluty książki.
Była to pierwsza polska bitwa po II wojnie światowej. Książka jest ciężka, bo opisuje zbrodnie Pol Pota. Często musiałam przerywać czytanie, bo nie dawałam rady wytrzymać bezsensownego okrucieństwa Khmerów. Książka jest dobra, ale dla wytrwałych.




Teraz czytam Tomasza Sekielskiego "Zapach suszy". Sympatyczny kryminał. Chciałam wziąć coś lekkiego na drogę, do samolotu. Czy ja już pisałam kiedykolwiek, że nienawidzę latać? I to bardzo. Bardzo. Boję się okrutnie. Nie mogę się skupić na czytaniu. Każde drgnięcie samolotu wywołuje nerwowe wbijanie paznokci w oparcie fotela i kpiący uśmieszek mojego kochanego męża.
No właśnie. Jednak inaczej nie można zwiedzać, nie można się przemieszczać na długie odległości.

My tym razem polecieliśmy do Bangkoku. Służbowo, ale po spełnieniu obowiązków staramy się co nieco obejrzeć. Na razie niezbyt wiele zobaczyliśmy, ale wiemy już, że to ogromne miasto nas pochłonęło, zachwyciło, zauroczyło.
Jest ogromne, pełne życia, ludzi, samochodów, tuk tuków, motorków, skuterów, wielopoziomowych,dróg, kolejek, metra. Może męczyć, ale może też oszałamiać. Zdaję sobie sprawę, że widzę niewiele. Jednak nawet ten fragment jest niesamowity.









Oddaliśmy się w ręce tajskich masażystek.
Było swojsko.


Trochę kiczowato.


Zabawnie.


Na ulicach pełno taniego jedzenia.



Wszędzie dużo ludzi.



Rozwiązania energetyczne są bardzo interesujące.



Zostajemy tutaj jeszcze kilka dni, więc wrażeń będzie więcej. Na pewno podzielę się nimi z wami. Pozdrawiam ciepło.

P.S. Po raz pierwszy od wyjazdu marznę. Nie wiem ile jest stopni, ale koszula z długim rękawem i chusta są niezbędne.

niedziela, 22 października 2017

Książki i coś więcej

Czytanie idzie mi ostatnio dość opornie. i trochę mnie to przeraża. Zdaję sobie sprawę, że winna jestem tu ja sama. Siedzę zbyt dużo w internecie. Musze to koniecznie zmienić, bo książki to wciąż moja wielka pasja.
Ostatnio przeczytałam książkę "Broniewski. Miłość, wódka, polityka" Mariusza  Urbanka. Zajęło mi to dwa tygodnie. Nie żałuję tak długiego czytania. Mogłam prze ten czas dłużej przebywać z człowiekiem, którego życie nie było tak jednoznaczne i proste, jak próbują o nim pisać i mówić obecnie nam panujący. Owszem, był zwolennikiem idei komunistycznej, ale nie tego co niosła ze sobą, wynaturzenia, zbrodnie, fanatyzm. Marek Hłasko pięknie go opisał " Komunista, który nie znosił partii. Bolszewik odznaczany za odwagę w wojnie przeciw innym bolszewikom, więzień Stalina, którego sławił pięknym wierszem. Najbardziej polski poeta, jakiego można sonie wyobrazić." Świetnie napisana książka o człowieku, a nie pomniku, nie wieszczu narodowym. Naprawdę warto przeczytać.



Książka "Żeby nie było śladów. Sprawa Grzegorza Przemyka." Cezarego Łazarewicza zdobyła Nagrodę Literacką "Nike". Długo o niej myślałam, ale problematyka tej książki, trochę mnie od niej odstręczała. Teraz postanowiłam się z nią zmierzyć. I chyba dobrze zrobiłam. Czytało się świetnie. I gdyby nie to, że pamiętam tę historię  i że dotyczy chłopca niewiele młodszego od moich synów, i że niestety jest to prawdziwa opowieść, to można by powiedzieć, że to bardzo dobry thriller. Autor opowiada o wydarzeniach z 83-roku praktycznie dzień po dniu, godzina po godzinie. Dotarł do wielu ludzi, do wielu dokumentów. Najgorsze w tej bezsensownej śmierci młodego człowieka jest to, że przez wiele lat tuszowano sprawę, zamiatano pod dywan, przesuwano winę na pracowników pogotowia. Tylko po to , aby nie uznać milicjantów winnymi. Straszne, ale książka bardzo dobra.


Kolejna książka, tym razem lżejszego kalibru, czyli "To, co możliwe" Elizabeth Strout. Jest to kontynuacja poprzedniej książki "Mam na imię Lucy". Jednak o samej Lucy są tylko wtrącenia. Więcej jest o ludziach żyjących w jej rodzinnych stronach. Każdy rozdział opowiada o innej postaci, można tę książkę potraktować, jako zbiór opowiadań, jednak istnieją tu powiązania, które tworzą całość. Świetna proza, powolna, bez fajerwerków. autorka potrafi opowiadać o zwykłych ludziach w niezwykły sposób.



Myślałam, że pogoda w Malezji już mnie niczym nie zaskoczy, że się przyzwyczaiłam do temperatury, wilgotności. Ależ ja byłam naiwna!!!! Stara, a ciągle taka głupia.
W piątek rano zwlekliśmy się z łóżka jak zwykle przed siódmą ( wtedy jest bardzo przystępna temperatura dla człowieka ze środkowej Europy) i pobiegliśmy do pobliskiego parku, aby zaliczyć nasze codzienne 7 kilometrów. Na więcej nie mamy czasu, bo praca czeka. Tego dnia biegłam godnością osobistą. Nie dałam rady przebiec całego, założonego dystansu. Dowlokłam się na ostatnich nogach do domu. Jak się okazało mojemu mężowi również biegło się bardzo ciężko. W domu nie mamy żadnego termometru, bo po co, jak tutaj jest stałą temperatura. I dopiero w samochodzie okazało się, że przy zachmurzonym niebie było 37 stopni. I tak jest od kilku dni. Bardzo słonecznie (niestety) i bardzo, bardzo ciepło. Okazało się, że jeszcze musimy się bardziej przyzwyczaić do panujących tutaj warunków. Pocieszające jest to, że tubylcom również przeszkadza i temperatura i wilgotność.

Parę tygodni temu pojechaliśmy do Batu Caves. Są to wapienne jaskinie, położone 13 kilometrów od Kuala Lumpur i jest to najważniejsze miejsce kultu religijnego dla Hindusów w tym rejonie. We wnętrzu jaskiń Katedralnej, Ciemnej i Ramajana urządzono świątynie. W ich wnętrzu można obejrzeć sceny z życia hinduskich bogów, wiele posągów. Najciekawsza dla nas była jaskinia Ciemna. Z przewodnikiem z latarkami w rękach w zupełnych ciemnościach zwiedzaliśmy tę niesamowitą przestrzeń.

















Przy Batu Caves trzeba uważać na stada małp, które kradną na potęgę. Nie można mieć w rękach jedzenia i napoi, bo grozi to atakiem z ich strony, a wyglądają tak słodko.









Jeśli chodzi o sprawy robótkowe, to ruszyłam. skończyłam trzy szale, chusty. Tylko nie chęci na zrobienie zdjęć. Upały nie sprzyjają owijaniu się w nawet cieniusieńkie wełny. Może jednak przekonam się do zalania się potem podczas sesji.
Mogę pokazać drobiazgi, które zajmowały mi ręce przez długi czas.
Pisałam wam, że miałam do wykonania 120 podkładek pod kubki w kolorach narodowych. Przez wiele dni szydełkowanie tych drobiazgów sprawiało mi wielką frajdę. Jednak ostatnie sztuki wywołały totalną niechęć i przymus. Jednak musze powiedzieć, że po zapakowaniu w przezroczystą folię i przyklejeniu kokardek wyglądały świetnie. I musze napisać, że zebrałam wiele pochwał.




Ponadto robię na drutach małe torebki na prezenty.





I to by było na tyle. Pozdrawiam ciepło.