niedziela, 20 grudnia 2015

Słoneczna Ishbel

Święta tuż, tuż. Niesamowite, że po raz kolejny zostałam przez nie zaskoczona. Fakt faktem, że cudna, wiosenna pogoda za oknem, niczym nie przypomina zimowej, świątecznej aury. Świadomość zbliżających się świąt wywołał natłok dziewiarskich prezentów. Dziergałam je już od dłuższego czasu. Nie pokazywałam ich, bo mój fotograf trochę się zbiesił, nie był chętny do współpracy. Poza tym, cały tydzień jest poza domem i przyjeżdża tylko na weekend. Nie zawsze też sprzyjała pogoda i szybko kończące się światło dzienne.
Dziś został przymuszony do wykonania zdjęć wszystkich moich dotychczasowych wytworów. Jest ich sporo. Zacznę od prezentu dla mojej mamy.
Z żółtej, zakupionej jakiś czas temu alpaki Dropsa wydziergałam powiększoną Ishbel. Wzór już kiedyś wykorzystałam i bardzo mi się podoba. Zaczęłam dziergać na czwórkach, ale po wydzierganiu mniej więcej 1/3, sprułam, bo wydawała mi się za bardzo zbita, za gęsta. Wzięłam druty 4,5 i wyszła taka jaką chciałam, ciepła i zarazem delikatna. Zużyłam prawie 4 motki z moich zapasów.  Chciałam, aby chusta wyszła duża, żeby mama mogła się nią otulić. I taka wyszła.









Chustę mogę pokazać, bo nie ma szans, żeby mama ją zobaczyła.
Jutro postaram się pokazać kolejne moje dzieło.

niedziela, 8 listopada 2015

Sztormowa impresja

Od rana dzisiaj wiało okrutnie!
I super!!! Po pierwsze zwiało nam wszystkie liście pod płot, czyli będzie mniej pracy z grabieniem. Drugim powodem naszej radości było to, że zawsze staramy się wybrać w sztorm nad morze. Posłuchać huku przewalających się ton wody, wpatrywać się w rozbijające się daleko od brzegu fale, w wodę, która ledwo mieści się w klifach pokrytych pokrzywionymi od wiatru sosnami. Ma się wrażenie , że woda za chwilę wydostanie się z okowów, że ruszy dalej. Siedzieliśmy dzisiaj na klifie i wpatrywaliśmy się zahipnotyzowani w kotłującą się wodę. Świeciło słońce, było dosyć ciepło. Było cudownie!





Wokół szalały ulubione przez nas mewy. Uwielbiamy ich skrzek. Dzisiaj nie mogły przekrzyczeć morza.





Na spacer oczywiście nie poszliśmy sami. Zabraliśmy naszego staruszka, Barnabę. Na spacerze, a zwłaszcza nad morzem i w wodzie następuje przeistoczenie w młodego, pełnego werwy psa.








Po powrocie pojechaliśmy do pobliskiego Swołowa na festyn z gęsiną w roli głównej. Było pysznie!
Zapomniałam. to dla Mateusza i Marzeny. Tak wygląda Wczasowa.


Będzie ładnie, chodniki z obu stron, jest ścieżka rowerowa, parkingi z obu stron. Już niedługo skończą.  
I na tym kończę sztormowy wpis. Pozdrawiam.

środa, 4 listopada 2015

Dziergam czytając

O matko jedyna, kiedy ja tu ostatnio byłam w środę? Wstyd wielki, 8 lipca. Głowę popiołem posypałam, bo tak byle jak się zachowywać to się nie godzi. Oczywiście byłam na waszych środowych   postach, czytałam, czasami zostawiałam komentarze. Ale samej nie chciało mi się pisać. Straszne!!!!
To dzisiaj was zanudzę, a co!


Robótka jest szara z Leizu DK. I niestety tylko tyle mogę napisać i pokazać.
Książka to;
"Tabloid śmierć w tytule" Piotra Głuchowskiego i Marcina Kowalskiego. W Busku Zdroju został zamordowany miejscowy "biznemen", właściciel kantoru. O morderstwo zostaje oskarżona jego żona. Zanim sad podejmie decyzję, tabloidy wydają swój wyrok. Jest to prawdziwa historia, fantastycznie zrelacjonowana przez obu autorów. Nie można się od niej oderwać.


Pozostałe książki to;
  1. "Rzeczy. Iwaszkiewicz intymnie" Anny Król. Autorka nigdy nie spotkała Jarosława Iwaszkiewicza. Kiedy pewnego popołudnia w 2012 roku pojechała do Stawisk nie zdawała sobie sprawy, że stary płaszcz, parasol, zdjęcia, notatki, bilety na kolejkę, kolekcja poplamionych krawatów zawładnie jej duszą. Od tego dnia stała się codziennym gościem w Stawiskach, kiedyś domu Iwaszkiewicza, teraz muzeum jemu poświęconemu, przekopała archiwa aby odnaleźć wszelkie informacje o autorze, Przeczytała wszystkie powieści, sztuki teatralne, wiersze , dzienniki, notatki. Napisała książkę złożoną z urywków, fragmentów życia Iwaszkiewicza, jego życia prywatnego, zawodowego. Książka jest fantastyczna! Pięknie napisana. Przede wszystkim jest to książka o człowieku, a nie tylko o wielkim pisarzu.
  2. "Los utracony" Imre Kertesza. Autobiograficzna opowieść o czasie jaki nastoletni autor spędził w obozach koncentracyjnych w czasie drugiej wojny światowej. Jest to wnikliwa obserwacja młodego człowieka. który początkowo naiwnie opisuje porządek, rzeczowość, konkretność  Niemców. Z czasem obserwujemy przemianę w wiecznie głodną, dbająca tylko o siebie, próbującą przeżyć istotę. Nie opowiada o kolejnych sposobach uśmiercania, torturowania więźniów. Próbuje pokazać siłę, która tkwi w człowieku, która trzyma go przy życiu. Dobra, ale ciężka.
  3. "Jabłko Olgi, stopy Dawida"Marka Bieńczyka. Nie da się streścić felietonów pana Marka. Czytałam je dawkując sobie erudycyjną przyjemność przez parę tygodni.
  4. "Mały człowiek Tom" Barbary Constantine. Tom ma 11 lat. Mieszka z matką Joss w przyczepie. Jest bardzo dojrzały na swój wiek. Pewnego dnia podczas rowerowej podróży po okolicy znajduje w jednym z ogródków nieprzytomną staruszkę Madeleine.W czasie kiedy staruszka dochodzi do siebie w szpitalu, Tom zajmuję się jej zwierzętami i ogrodem. Zaprzyjaźnia się z Madeleine po jej powrocie do domu. Pomaga w codziennym życiu. Autorka bez patosu, bez zbędnych emocji towarzyszymy małemu chłopcu w przedzieraniu się przez życie. Bardzo miła i przyjemna lektura.
  5. "Najdroższa" Wandy Żółcińskiej.Sonia jest młodą prężną kobietą robiącą karierę w korporacji. Jej matka, nieuleczalnie chora na Alzheimera, wymaga ciągłego doglądania a w pewnym momencie stałej opieki. Jej życie uczuciowe krąży wokół dwóch mężczyzn. nie potrafi się zdecydować, czy być z twardo stojącym na ziemi, bardzo opiekuńczym Augustem czy Maciejem, przystojnym żonatym lekarzem. Sonia nie radzi sobie z problemami, popada w depresję po śmierci matki, życie ją przytłacza.Bardzo lubię taki sposób narracji, krótkie zdania, dużo emocji. 
  6. "Ostrygojady" Fletcher Susan. Moira, niezwykle inteligentna, zamknięta w sobie kobieta, siedzi przy łóżku pogrążonej w śpiączce siostry Amy. Opowiada jej o swoim życiu, o którym dużo młodsza Amy wiedziała niewiele. Nie jest to zwykła opowieść,. Jest to raczej spowiedź z wydarzeń, o których nikomu przedtem nie opowiadała. O wielkiej miłości do męża, o jeszcze większej zazdrości, która doprowadziła ją do zdrady. O samotności, o własnym wewnętrznym świecie, o otwieraniu się na innych. Wielka czytelnicza uczta.
  7. "Jaśnie Pan" Jaume Cabre. Baaardzo dobra książka!!! Nie ma w niej typowych dla Cabre zmian czasoprzestrzennych w jednym zdaniu. Nie zmienia to jednak faktu, że książka o zabarwieniu sensacyjnym, której akcja toczy się w Barcelonie u schyłu XVIII wieku. Każdy kto chce się zanurzyć w świat śmietanki towarzyskiej tych czasów, kto chce poznać czym jest sprawiedliwość tego okresu i każdy kto po prostu chce spędzić parę godzin z dobrą książką, nich sięgnie po "Jaśnie Pana".
  8. "Krew na śniegu" Jo Nesbo. Tym razem głównym bohaterem jest płatny morderca. Dostał zlecenie zabicia żony zleceniodawcy. Obserwacja kobiety wpływa na zmianę decyzji Olava, który obdarza nieznaną kobietę zainteresowaniem i uczuciem. Zabija mężczyznę, który uprawia z nią mocny, sadystyczny seks. nie był to dobry pomysł, bo okazało się, że ofiara jest synem mężczyzny zlecającego zabójstwo. Nie podobała mi się ta książka. Totalnie mnie rozczarowała.
  9. "Pogromca lwów" Camilli Lackberg. Kolejna pozycja tej autorki, którą czyta się szybko i z wielką przyjemnością. 
  10. "Wschód" Andrzeja Stasiuka, o niej już wspominałam opisując wakacje. Super książka!!!
  11. "Slow fashion. Modowa rewolucja. Joanny Glogazy. Joanna Glogaza przeprowadza nas przez zapchane tysiącem ubrań nasze szafy. Próbuje ułatwić nam wyzwolić się z niepotrzebnego nadmiaru, znaleźć styl, pokazuje,że więcej nie znaczy lepiej. Pod wpływem autorki pozbyłam się jak na razie 4 worków ciuchów, zastanawiam się dłużej nad tym co mi jeszcze brakuje, a czego mam w nadmiarze. Minusem tej książki jest zbyt częste powtarzanie tych samych argumentów i przykładów. Uważam jednak, że większość z nas powinna przejść na słow fashion, gdyż giniemy pod masą tych samych, nudnych ubrań. 
  12. "Wspomnienia brudnego anioła" Heninga Mankella. Mankell to pisarz, którego ubóstwiam. Jego kryminały, czy "Comedia infantil" zawładnęły moją duszą. "Wspomnienia brudnego anioła" dzieją się na początku XX-tego wieku. Hanna urodzona w rejonie Szwecji, gdzie wiecznie jest zimno. Bieda w jej rodzinie zmusza ją do opuszczenia stron rodzinnych. Zawirowania losu rzucają ją na statek płynący do Australii, gdzie pracuje jako kucharka. Tam poznaje swojego męża, który wkrótce umiera. Pod wpływem emocji i żalu po stracie męża, w jednym z afrykańskich portów wysiada i tam rozpoczyna nowy etap swojego życia. Mankel po raz kolejny napisał książkę, z którą miło spędza się czas i polecam ją jako przerywnik pomiędzy innymi super ambitnymi lekturami. Jest mi smutno, że mój ulubiony pisarz już nie napisze nic nowego . Życie.
  13. "Wybór Ireny" Remigiusza Grzeli. Grzela odkrywa i utrwala w naszej pamięci postaci, które warto zachować. "Trzy kobiety.Trzy życia. Jedna twarz." Te słowa opisują postać Ireny Gelblum. Przez całe swe życie próbowała zatrzeć ślady swego wojennego życia. Grzela składa obraz Ireny z licznych rozmów, dokumentów, przekazów, książek, zdjęć. Z krótkich wtrąceń, akapitów powstaje postać kobiety o wielkiej odwadze, o ogromnym szczęściu, niezwykłej urodzie, wrażliwości, mającej problemy z okazywaniem uczuć. Autor przez całą książkę próbuje zrozumieć dlaczego Irena pozbywa się swej przeszłości. Fantastyczna, choć nie łatwa, wymagająca skupienia książka. 
I to by było na tyle.
Lecę do szkoły. Dzień Otwartej Szkoły. Pa.

poniedziałek, 2 listopada 2015

Jestem, jestem….

Kiedy spojrzałam na datę ostatniego posta, to trochę się zdumiałam. Półtora miesiąca trwało moje niepisanie. No cóż. Życie.
Kończyłam kurs instruktora lekkiej atletyki. Ostatnie dwa miesiące każdy piątek po pracy, sobotę i niedzielę spędzałam na stadionie lekkoatletycznym próbując zgłębić tajniki tej pięknej dyscypliny sportu. Mnóstwo ważnej teorii, by dzieciom nie zrobić krzywdy. Jeszcze więcej praktyki, całe godziny biegania, skakania, rzucania. Mój bardzo "młody" organizm dał radę. Jestem z niego dumna. Choć nie raz kolana wołały o odpoczynek, ale byłam dzielna. Wieczorami zamiast czytać literaturę piękną, chłonęłam wiedzę.
Na szczęście tydzień temu zdałam egzamin i zostałam licencjonowanym przez Polski Związek Lekkiej Atletyki instruktorem. Jeśli będę chciała zostać trenerem, będę musiała popracować przez trzy lata zdobywając doświadczenie. Po upływie tego czasu mogę skończyć kolejne kursy. Na dzień dzisiejszy mówię : nie. Jestem zmęczona. Ale kto to wie co to będzie za trzy lata.
Dobra, koniec rozczulania.
Żeby nie było, że ja tak zupełnie nic nie robiłam poza dokształcaniem. Nie, nie. Coś tam próbowałam czytać, ale szło mi baardzo wolno i ze słabą koncentracją. Również nie porzuciłam dziergania, zrobiłam czapki dwie, jedne rękawiczki i chustę, której nie mogę jeszcze pokazać.
Za to czapki owszem.
Pierwsza to Basia Hani Maciejewskiej. Zawsze mi się podobała, więc wreszcie ją sobie wydziergałam. Włóczka to Leizu Wortsed od Marzeny Chmurki.






Przed Basią powstały rękawiczki, do których wykorzystałam Asjowe warkoczyki. 




Do rękawiczek dorobiłam czapkę z tym samym wzorem.





A jeszcze chciałam wspomnieć o bardzo miły spotkaniu. 
Pewnego wrześniowego dnia zadzwoniła do mnie siostra, która prowadzi bar Pod Strzechą z bardzo dobrym , smacznym jedzeniem( to nie jest reklama, a sama prawda). Powiedziała, że właśnie obsłużyła pewną kobietę, która w oczekiwaniu na jedzenie dziergała. Byłam rozczarowana, że nie wiedziałam o kogo chodzi i że nie miałam możliwości spotkać koleżanki po fachu. Jakież było moje zaskoczenie, gdy dwa dni później w tym samym barze poznałam ową tajemniczą dziewiarkę, Monikę Malmonkę. To niesamowite, jaką miła osobą jest Monika. Przegadałyśmy tego dnia dobrą chwilę( z półtorej godziny). Dłużej się nie dało, bo szwagier organizował imprezę zamkniętą i niestety musiałyśmy opuścić to przyjazne miejsce.
Cały czas byłyśmy w kontakcie i udało nam się spotkać na długie dzierganie i pogaduchy. Herbaciarnia  nas miło przyjęła na kilka godzin. Nawet nie wiem kiedy minął czas naszego spotkania. Tak się zagadałyśmy, że nawet nie pomyślałam, aby jakoś uwiecznić nasze spotkanie. A szkoda. Monika jest osobą otwartą, z niesamowitym poczuciem humoru i czułam się z nią jakbym ją znała od wielu lat. 
Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy. 

O książkach może uda mi się coś napisać w środę.

środa, 23 września 2015

Rhilea

Kiedy w sierpniu Suvi pokazała swój projekt Rhilea w kremowym kolorze, zapiałam z zachwytu. Moje pianie usłyszała sama autorka i zaproponowała mi testowanie. Super! Przez parę dni poszukiwałam odpowiedniej włóczki. Nie było to łatwe, bo długość 300m/100g, nie jest zbyt popularna. Poza tym uznałam, że najlepszym wyborem będzie jednokolorowa, a nie melanżowa, czy wielokolorowa włóczka, gdyż pokaże urodę projektu, jego lekkość i ażur na plecach. Szukałam, szukałam, aż mój wybór padł na Filcolanę Cinnia w kolorze 288, czyli żywej zieleni, którą zakupiłam w Magic Loopie. Poczytałam u Asji na blogu zachwyty nad włóczką i co było robić, dziergać. Wzór Suvie rozpisała pięknie, przejrzyście. Samo się dziergało. Do momentu, kiedy miałam już jedną trzecią i stwierdziłam, że wybrałam za mały rozmiar. sprułam i od nowa wzięłam się do pracy. Znowu dziergało się cudnie, aż doszłam do ażuru. Za diabła nie mogłam zrozumieć, jak go dziergać. Z moim angielskim walczyłam ze wzorem przez parę godzin i nic. Dałam mężowi, dla którego angielski to codzienność, ale nie dziewiarski angielski. Powiększałam zdjęcia, kombinowałam i w końcu Bingo! Udało się!
Potem to już była sama przyjemność. Wydziergałam dość szybko i tylko czekałam na możliwość publikacji. I teraz mogę.
Oczywiście w czasie sesji Barnaba uznał, że on jest głównym bohaterem i nie chciał odpuścić udziału w zdjęciach . No cóż. Jest fotogeniczny. Niech mu będzie.











Dziergałam na drutach 3,5. Zużyłam niecałe 8 motków Filcolany Cinnia. Zostały mi jeszcze 2.
Bardzo mi się Rhilea podoba i codziennie w nim biegam do pracy. W końcu jest jesień. Dostosowuję się kolorystycznie do pory roku.
Pozdrawiam:))))

niedziela, 20 września 2015

Pojawiam się i znikam...

Tak można w kilku słowach opisać moje blogowanie. Owszem czytam i oglądam Wasze piękne prace, ale samej pisać mi się nie chce. Coś niecoś dziergam, ale bez rewelacji. Ponad miesiąc temu wydziergałam Snowbird Heidi Kirrmaier. Miesiąc zajęło mi obfotografowanie owego dzieła i jeszcze nie wyszło tak jak trzeba. To znaczy zdjęcia wyszły takie sobie, bo się spieszyliśmy do kina. O Snowbirdzie myślałam już od dawna, tylko nie miałam odpowiedniej włóczki. Podczas ostatniej promocji na Dropsa zakupiłam sobie Alpacę Silk brushed o kolorze 3, czyli grafitowym. włóczka jest mocno włochata, lekka i absolutnie niegryząca. Ciekawa jestem jaka będzie w użytkowaniu, czy będzie się mechacić. Na razie nosi się mój cardigan super, pasuje praktycznie do wszystkiego, do sukienki, do spodni.
Zużyłam chyba 7 motków, ale taka pewna to nie jestem. Wiem jedynie, że ostatnio kupuję za dużo włóczki, choć kupuję według wskazówek. Jedynym wyjątkiem był cardigan Suvi Schnee.
Dziergałam na drutach 3,5, najmniejszy rozmiar. Początkowo do wysokości 1/3 swetra dziergałam większy rozmiar, ale wyglądałam jakbym założyła sweter męża. Sprułam i dziergałam od nowa.







Wykorzystałam część resztek, które pozostały mi po wydzierganiu chusty Palleton Hani Maciejewskiej.  Wydziergałam najzwyklejszą pasiastą czapkę, a może wyjdą jeszcze mitenki. 





A teraz w oczekiwaniu na bardzo grube druty, którymi będę dziergać sweter dla siostry, siedzę i myślę co by wydziergać z cudnej Cherry Pie Leizu Worsted Julie Asselin. Miałam pewną koncepcję kupując tę włóczkę, ale weszły na druty inne projekty i koncepcję diabli wzięli. Przeszło mi. I teraz siedzę w internecie i sama nie wiem czego chcę.  Pomocy!!!!!!