poniedziałek, 2 listopada 2015

Jestem, jestem….

Kiedy spojrzałam na datę ostatniego posta, to trochę się zdumiałam. Półtora miesiąca trwało moje niepisanie. No cóż. Życie.
Kończyłam kurs instruktora lekkiej atletyki. Ostatnie dwa miesiące każdy piątek po pracy, sobotę i niedzielę spędzałam na stadionie lekkoatletycznym próbując zgłębić tajniki tej pięknej dyscypliny sportu. Mnóstwo ważnej teorii, by dzieciom nie zrobić krzywdy. Jeszcze więcej praktyki, całe godziny biegania, skakania, rzucania. Mój bardzo "młody" organizm dał radę. Jestem z niego dumna. Choć nie raz kolana wołały o odpoczynek, ale byłam dzielna. Wieczorami zamiast czytać literaturę piękną, chłonęłam wiedzę.
Na szczęście tydzień temu zdałam egzamin i zostałam licencjonowanym przez Polski Związek Lekkiej Atletyki instruktorem. Jeśli będę chciała zostać trenerem, będę musiała popracować przez trzy lata zdobywając doświadczenie. Po upływie tego czasu mogę skończyć kolejne kursy. Na dzień dzisiejszy mówię : nie. Jestem zmęczona. Ale kto to wie co to będzie za trzy lata.
Dobra, koniec rozczulania.
Żeby nie było, że ja tak zupełnie nic nie robiłam poza dokształcaniem. Nie, nie. Coś tam próbowałam czytać, ale szło mi baardzo wolno i ze słabą koncentracją. Również nie porzuciłam dziergania, zrobiłam czapki dwie, jedne rękawiczki i chustę, której nie mogę jeszcze pokazać.
Za to czapki owszem.
Pierwsza to Basia Hani Maciejewskiej. Zawsze mi się podobała, więc wreszcie ją sobie wydziergałam. Włóczka to Leizu Wortsed od Marzeny Chmurki.






Przed Basią powstały rękawiczki, do których wykorzystałam Asjowe warkoczyki. 




Do rękawiczek dorobiłam czapkę z tym samym wzorem.





A jeszcze chciałam wspomnieć o bardzo miły spotkaniu. 
Pewnego wrześniowego dnia zadzwoniła do mnie siostra, która prowadzi bar Pod Strzechą z bardzo dobrym , smacznym jedzeniem( to nie jest reklama, a sama prawda). Powiedziała, że właśnie obsłużyła pewną kobietę, która w oczekiwaniu na jedzenie dziergała. Byłam rozczarowana, że nie wiedziałam o kogo chodzi i że nie miałam możliwości spotkać koleżanki po fachu. Jakież było moje zaskoczenie, gdy dwa dni później w tym samym barze poznałam ową tajemniczą dziewiarkę, Monikę Malmonkę. To niesamowite, jaką miła osobą jest Monika. Przegadałyśmy tego dnia dobrą chwilę( z półtorej godziny). Dłużej się nie dało, bo szwagier organizował imprezę zamkniętą i niestety musiałyśmy opuścić to przyjazne miejsce.
Cały czas byłyśmy w kontakcie i udało nam się spotkać na długie dzierganie i pogaduchy. Herbaciarnia  nas miło przyjęła na kilka godzin. Nawet nie wiem kiedy minął czas naszego spotkania. Tak się zagadałyśmy, że nawet nie pomyślałam, aby jakoś uwiecznić nasze spotkanie. A szkoda. Monika jest osobą otwartą, z niesamowitym poczuciem humoru i czułam się z nią jakbym ją znała od wielu lat. 
Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy. 

O książkach może uda mi się coś napisać w środę.

środa, 23 września 2015

Rhilea

Kiedy w sierpniu Suvi pokazała swój projekt Rhilea w kremowym kolorze, zapiałam z zachwytu. Moje pianie usłyszała sama autorka i zaproponowała mi testowanie. Super! Przez parę dni poszukiwałam odpowiedniej włóczki. Nie było to łatwe, bo długość 300m/100g, nie jest zbyt popularna. Poza tym uznałam, że najlepszym wyborem będzie jednokolorowa, a nie melanżowa, czy wielokolorowa włóczka, gdyż pokaże urodę projektu, jego lekkość i ażur na plecach. Szukałam, szukałam, aż mój wybór padł na Filcolanę Cinnia w kolorze 288, czyli żywej zieleni, którą zakupiłam w Magic Loopie. Poczytałam u Asji na blogu zachwyty nad włóczką i co było robić, dziergać. Wzór Suvie rozpisała pięknie, przejrzyście. Samo się dziergało. Do momentu, kiedy miałam już jedną trzecią i stwierdziłam, że wybrałam za mały rozmiar. sprułam i od nowa wzięłam się do pracy. Znowu dziergało się cudnie, aż doszłam do ażuru. Za diabła nie mogłam zrozumieć, jak go dziergać. Z moim angielskim walczyłam ze wzorem przez parę godzin i nic. Dałam mężowi, dla którego angielski to codzienność, ale nie dziewiarski angielski. Powiększałam zdjęcia, kombinowałam i w końcu Bingo! Udało się!
Potem to już była sama przyjemność. Wydziergałam dość szybko i tylko czekałam na możliwość publikacji. I teraz mogę.
Oczywiście w czasie sesji Barnaba uznał, że on jest głównym bohaterem i nie chciał odpuścić udziału w zdjęciach . No cóż. Jest fotogeniczny. Niech mu będzie.











Dziergałam na drutach 3,5. Zużyłam niecałe 8 motków Filcolany Cinnia. Zostały mi jeszcze 2.
Bardzo mi się Rhilea podoba i codziennie w nim biegam do pracy. W końcu jest jesień. Dostosowuję się kolorystycznie do pory roku.
Pozdrawiam:))))

niedziela, 20 września 2015

Pojawiam się i znikam...

Tak można w kilku słowach opisać moje blogowanie. Owszem czytam i oglądam Wasze piękne prace, ale samej pisać mi się nie chce. Coś niecoś dziergam, ale bez rewelacji. Ponad miesiąc temu wydziergałam Snowbird Heidi Kirrmaier. Miesiąc zajęło mi obfotografowanie owego dzieła i jeszcze nie wyszło tak jak trzeba. To znaczy zdjęcia wyszły takie sobie, bo się spieszyliśmy do kina. O Snowbirdzie myślałam już od dawna, tylko nie miałam odpowiedniej włóczki. Podczas ostatniej promocji na Dropsa zakupiłam sobie Alpacę Silk brushed o kolorze 3, czyli grafitowym. włóczka jest mocno włochata, lekka i absolutnie niegryząca. Ciekawa jestem jaka będzie w użytkowaniu, czy będzie się mechacić. Na razie nosi się mój cardigan super, pasuje praktycznie do wszystkiego, do sukienki, do spodni.
Zużyłam chyba 7 motków, ale taka pewna to nie jestem. Wiem jedynie, że ostatnio kupuję za dużo włóczki, choć kupuję według wskazówek. Jedynym wyjątkiem był cardigan Suvi Schnee.
Dziergałam na drutach 3,5, najmniejszy rozmiar. Początkowo do wysokości 1/3 swetra dziergałam większy rozmiar, ale wyglądałam jakbym założyła sweter męża. Sprułam i dziergałam od nowa.







Wykorzystałam część resztek, które pozostały mi po wydzierganiu chusty Palleton Hani Maciejewskiej.  Wydziergałam najzwyklejszą pasiastą czapkę, a może wyjdą jeszcze mitenki. 





A teraz w oczekiwaniu na bardzo grube druty, którymi będę dziergać sweter dla siostry, siedzę i myślę co by wydziergać z cudnej Cherry Pie Leizu Worsted Julie Asselin. Miałam pewną koncepcję kupując tę włóczkę, ale weszły na druty inne projekty i koncepcję diabli wzięli. Przeszło mi. I teraz siedzę w internecie i sama nie wiem czego chcę.  Pomocy!!!!!!

wtorek, 18 sierpnia 2015

Polska to jest piękny kraj!

           W te wakacje ze względu na zmianę pracy przez mojego męża musieliśmy mocno zweryfikować nasze plany urlopowe. Nie wyszło to wcale na złe. Przez półtora miesiąca okupowaliśmy naszą pustą, prywatną plażę i tylko zmieniały się osoby towarzyszące. Jedyną stałą niezmienną tej plaży byłam ja i mój czerwony w białe kropki wyśmiewany przez dziennikarzy parawan. Niech owi dziennikarze spróbują wytrwać na plaży bez parawanu przy osiemnastu, dziewiętnastu i troszkę więcej stopniach, przy wariującym wietrze. Życzę im powodzenia. Dzięki tym czerwonym ośmiu metrom, czasami swetrom, szalikom, kapeluszom z drutami w rękach, z książkami na kolanach miło spędzałam czas słuchając szumu, a momentami huku morza.
            Kiedy przyszedł czas mężowego urlopu, zdecydowaliśmy się na wyjazd w Polskę. jet tyle miejsc, których nie znamy. Padło na Podlasie. Parę miesięcy temu kupiłam książkę Andrzeja Stasiuka "Wschód". Odłożyłam ją na półkę. Czekała. Pierwsza słowa zaczęłam czytać w samochodzie, dzielnie walcząc z kolejnym, jeszcze dłuższym niż Schnee cardiganem i dzierganym na drutach 3,5. mam więc co robić. Jestem mniej więcej w połowie. Raczej więcej. Wracając do Stasiuka, po raz kolejny przekonałam się, że on pisze dla mnie i o miejscach, które również na mnie robią wielkie wrażenie, swym spokojem, swojskością, brakiem blichtru i polerki.Opowiada o szeroko pojętym wschodzie, czyli miejscach położonych na wschód od Warszawy, przy drogach trzy numerowych, gdzie życie płynie wolno, bez wyścigu, tam gdzie my wylądowaliśmy bez telewizji, w ogrodzie pełnym polnych kwiatów, w jadalni pełnej starych przedmiotów i mebli, wśród cicho sączącej się spokojnej muzyki. Białowieża. Właściwie koniec świata. Ale jaki piękny!





Przez parę godzin chodziliśmy po puszczy z panem Arkiem, niesamowitym przewodnikiem. Otwierał przed nami tajniki lasu objętego ścisłym rezerwatem, od wielu lat nie tkniętego przez rękę człowieka.










Bardzo dużo pozytywnych wrażeń pozostawił w nas Białystok. Piękne, czyste, zadbane miasto z ogromną ilością ścieżek rowerowych.



Siemiatycze



Drohiczyn




Grabarka



Tu wraz z innymi moczę sobie bolące miejsce, czyli mój sztywny paluch. Będzie dobrze.


No i mnóstwo malutkich wiosek, pięknych kolorowych cerkiew, fantastycznych widoków, cudownego, "dietetycznego" jedzenia(kartacze, babki, kiszki ziemniaczane, rewelacyjne zaguby) i ludzi miłych, otwartych. 




A za to czytając Stasiuka, przemierzając kilometry w samochodzie, na rowerze i na własnych nogach,  pokochałam Polskę wschodnią:










Gdyby tu jeszcze było morze, to mogło by to być moje miejsce na ziemi.


Jak ja tu wypoczywam!