niedziela, 21 września 2014

Jeszcze ciągle lato, a u mnie i na mnie jesień.

Wrzesień tego roku jest piękny! Słoneczna i ciepła pogoda nie opuszcza nas od pierwszego września. Każdy weekend spędzamy na plaży. Do tej pory chodziliśmy na plażę sami, bo nasz piesek zachorował. Bardzo mili sąsiedzi, a raczej wczasowicze u nich mieszkający karmili go przez płot ludzkim, przyprawionym, grillowanym jedzeniem i chłopina nabawił się o choroby skóry, która przeszła w gronkowca. Leczyliśmy go antybiotykami ponad trzy tygodnie. Wyszedł z tego, więc dzisiaj zabraliśmy go do dużej piaskownicy z ogromną ilością wody. Większej radości nie mogliśmy mu sprawić. Przez półtorej godziny nie wychodził z wody. Jeśli już pojawiał się na brzegu, to tylko po to, aby nas pogonić do dalszego rzucania patyka. A wzięłam druty i książkę i mieliśmy spędzić leniwe godziny na plaży.


 Jak wróciliśmy do domu wzięłam się za wykończenie płaszcza. Po blokowaniu musiałam skrócić rękawy i zmniejszyć trochę dekolt.
Płaszcz to Fall coat ze strony Pickles. Lubię projekty Anny &Heidie Pickles, luźne fasony, nawet bardzo luźne. To moja "bajka". Ten płaszczyk chciałam zrobić już od jakiegoś czasu. Aż prawie przyszła jesień i nie było odwrotu. Połączyłam dwie nitki fioletową Limę i Kid Mohair Yarn Art-u, kolor jasno wrzosowy, albo jak kto woli różowawy. Robiłam na drutach numer 6 i zajęło mi to tylko tydzień. Robiłam rozmiar xs i wyszedł taki jaki chciałam, czyli nie za szeroki. Nie jestem zbyt wysoka, 167( choć w starym dowodzie osobistymmiałam wzrost -wysoki), więc bałam się, że zbyt szeroki płaszcz jeszcze mnie skróci. Fason tego płaszcza jest bez zapięcia. Będę jednak chyba używała mojej ładnej broszki, zwłaszcza gdy zrobi się trochę zimniej.
Zdjęcia niestety trafiły na brak słońca. Z pierwszej serii, dużo zdjęć wyszło niestety mało ostrych. Musieliśmy poprawiać. Niestety przyszły ciemne chmury i lampa sama się włączała. Marzena nie patrz.








Oczywiście kupiłam za dużo włóczki i jednej i drugiej. Będę musiała ją jakoś zagospodarować. Z fioletowej Limy dorobię jakiś otulacz, żeby jesienne chłody mnie nie dopadły. A z kid mohairu zrobię mamie chustę. O!
Wiecie co? Bardzo mi się podoba mój płaszcz. 


środa, 17 września 2014

Pierwsza środa od dłuższego czasu.

Początek roku szkolnego to nawał pracy, którą ciężko mi ogarnąć. A jeszcze do tego kolega wuefista miał operację i przez najbliższe tygodnie musimy brać jego klasy. Fajne to będzie finansowo, ale 7, 8 lekcji codziennie, plus treningi popołudniowe, dają mi ostro popalić. wydaje mi się, że już pracuję z pół roku, a nie trzeci tydzień. Poza tym prowadzę klasę sportową z piłki ręcznej jako zastępstwo koleżanki, która jest na macierzyńskim. I muszę codziennie ostro się przygotowywać do lekcji, bo piłka ręczna nie jest moją ulubioną dyscypliną. Każda inna- koszykówka, ulubiona siatkówka, czy lekkoatletyka nie byłaby problemem. Natomiast ręczna to dyscyplina, którą potrafię nauczyć, ale nie w wersji dla małych zawodowców. I dlatego każdy dzień kończę nad konspektami. I o dziwo, bardzo mi się to podoba, bo mała rutyna wdzierała się do moich działań. A tak odzyskałam radość z pracy. A poza tym mam w tym roku super dzieciaki, z którymi pracuje się z wielką przyjemnością.
Pisząc to wszystko chciałam subtelnie zaznaczyć, że nie mam zbyt dużo czasu na wielkie działania w sferze blogowej. Ale mam nadzieję, że to minie i wrócę do normalności. Choć czym jest normalność?
No dobra, koniec górnolotnych rozważań.
Ta fioletowa kupa nieszczęścia to płaszczyk, któremu brakuje 1/3 rękawa. W najbliższych dniach może go pokażę. Może. Robi się łatwo i przyjemnie, bo druty 6, więc błyskawicznie przybywa. Sama jestem bardzo ciekawa efektu końcowego.
O książce nie mogę zbyt wiele powiedzieć, bo mam ledwie początek. Ale parę słów z okładki: Piękna, bystra, pewna siebie. Dobrze wie, że wzbudza zainteresowanie. Czerpie z życia pełnymi garściami i chciałaby, aby tak było zawsze. Czasy jej młodości to lata pięćdziesiąte, sześćdziesiąte, a mamy dwudziesty pierwszy wiek. Kiedy spotyka przypadkiem mężczyznę młodszego o pokolenie, nie przypuszcza, że mogłaby ich połączyć namiętna, skandaliczna miłość.  I tyle. Jak na razie bardzo podoba mi się język i jedno wiem nie jest to romans, więc czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy.

Poza tym przeczytałam "Intrygę małżeńską" Jeffreya Eugenidesa.
 Losy trójki studentów amerykańskiej uczelni w latach osiemdziesiątych, Madeleine, Leonarda i Mitchella. Spotykają się podczas studiów, łączą ich różne relacje. Jest to opowieść o dorastaniu, dojrzewaniu, odnajdywaniu siebie, o przyjaźni, miłości. Bardzo fajna, dobra książka. Można powiedzieć, że to taka intelektualna uczta.
Wczoraj skończyłam czytać "I góry  odpowiedziały echem" Khaleda Hosseiniego.
Opowieść o Afganistanie opowiedziana przez wiele postaci, które pozornie nie mają ze sobą nic wspólnego. Ich drogo przecinają się wielokrotnie. ich losy splatają się w ciągu wielu lat trwania opowieści. Każdy z bohaterów przeżywa swoje czasami małe, czasami poważne dramaty. Cała opowieść zaczyna się od rodzeństwa Abdullaha i Pari. Wychowywali się w biednej rodzinie, która oprócz miłości, nie była w stanie dać im więcej. Bieda popycha ojca do oddania małej Pari bogatej rodzinie. od tego momentu zaczyna się dramat każdego w jakiś sposób związanego z tą rodziną. Jak zwykle Hosseini pięknie opowiada swoje historie.
No i tyle na ten tydzień.

piątek, 12 września 2014

I znowu chusta.

I to znowu ta sama, czyli Amethiste. Pisząc relacje z Rumunii przesłałam znajomym linka do strony, żeby wiedzieli co się z nami dzieje i co zwiedzamy. To spowodowało, że Dostałam do wydziergania nowe robótki. Jedną już zrobiłam. Przyjaciółce rodziny bardzo się spodobała chusta Amethiste. Dość długo wybierałyśmy właściwy kolor, który miał być w odcieniach niebieskich. Wybrałyśmy Wispa Dream in Color, w kolorze cludy. Piękne odcienie niebieskiego, zielonego, fioletowego. Opisuję kolory, bo nie potrafiłam ich oddać na zdjęciach. Są to odcienie pochmurnego, burzowego nieba.
Robiłam na drutach 3,75. Zużyłam niecałe 400m włóczki.
udało mi się zrobić Edycie, nowej właścicielce chust niespodziankę. Kiedy włóczka dotarła z Chmurki, wysłałam jej sms-a, że jest. I tyle. Specjalnie nie pokazywałam postępów na blogu, bo wiedziałam, że Edyta go przegląda. Wczoraj wysłałam skończoną robótkę, która dzisiaj dotarła do Krakowa. I wreszcie mogłam wam pokazać,że tak do końca to ja się nie lenię.






Still Light Tunic wolno się robi. Była przerwa na chustę, a teraz jest przerwa na płaszczyk. Poza tym musiałam spruć spory kawałek, bo utworzyła mi się ciemna plama z jednej strony. Sprułam i teraz przerabiam na zmianę z nitką wyciągniętą ze środka kłębka, aby zlikwidować plamę. Chyba się udało. Ale kiedy skończę Stilla to nie wiem, bo szykuje się sweter dla córki kolejnych przyjaciół. Przez ładnych parę lat mieszkali w Madrycie i owa córka nie może przyzwyczaić się do naszych temperatur i ciągle marznie. Włóczkę już sobie wybrała, ładną i ciepłą. Pozostał jeszcze wybór wzoru. Prosiłam ją o przeszukanie Raverly i podjęcie decyzji. Może być ciężko, bo dziewczyna jest bardzo wymagająca i nie wiem czy sprostam wymaganiom. No cóż, spróbuję. A zaraz Asia, bardzo bliska, moja przyjaciółka ma urodziny. Trzeba więc szykować prezent. i gdzie tu czas na robótki dla mnie. Ciężkie jest życie dziergaczek. Ale za to jakie fajne i ekscytujące!
Książki czytam i napiszę o nich w środę. Trochę się opuściłam w środowych spotkaniach. Postaram się nadrobić zaległości. 
Jutro jadę z dzieciakami ze szkoły na rowery. Modlę się o pogodę, bo dzisiaj u nas pada. 
To na razie.

niedziela, 31 sierpnia 2014

Recyklingowa tunika

Parę lat temu kupiłam sobie w second" handzie", tzw sieciówce, błękitny, bawełniany, warkoczowy, za duży sweter. Kupiłam go, bo kosztował grosze, bo mi się kolor podobał i można go była spruć. Najpierw przeleżał swoje w szafie, czekając na lepsze czasy. Potem zrobiłam ten sweter. Ponieważ nitka była podwójna, sweter wyszedł dość gruby. Latem był za ciepły, a zimą mi nie pasował. Sprułam. Rozdzieliłam bawełnę na pół. Zajęło to, mi i mojemu mężowi trochę czasu. Zutylizowałam błękitek na szal letni, do owinięcia w letnie, chłodne wieczory oraz tunikę. To były jeszcze czasy, kiedy nie robiłam na okrągło, tylko zszywałam wszystko na koniec. Można i tak, ale wymaga więcej pracy i gość mocno widać łączenia, bo robótka jest dość cienka.
Tunika jest idealna na taką pogodę jak dzisiaj, ciepło, ale bez przesady. Bawełna ma też to do siebie, że wrzucam do pralki i nie trzeba rozkładać do suszenie i się mocno przejmować. Można potraktować żelazkiem i po bólu. No dobra, czas na kilka zdjęć.












Nie jest to mistrzostwo świata, ale i tak lubię tę moją cieniznę.

środa, 27 sierpnia 2014

Wróciłam, więc jestem.

Zaraz wracam. Nie mogę się skupić, bo oglądam Radwańską.
Pierwszy dzień w pracy. Pół nocy nie spałam. Bałam się zaspać. Z wiekiem jest coraz gorzej z powrotem do pracy. Dobrze mi na wakacjach.
No, ale nie ma co się rozczulać. Wszystko co dobre kiedyś się kończy i wracam do moich aniołków. Widziałam plan i nie jest dobrze. W piątek zamykam szkołę, więc ciężko będzie z jakimiś sobotnio-niedzielnymi wyjazdami. Dam radę.
Jest środa, zabawa w której dość dawno nie uczestniczyłam.
Robótka to Still Light Tunic z Jilly DiC od Marzeny. Do projectu Veery Valimaaki przymierzałam się od dawna. Zawsze coś stało na przeszkodzie. Coś, czyli jakaś inna robótka. Teraz dzałam z wielką przyjemnością na drutach 2,75. Ostatnio ciągle dziergam takimi cieniznami. Marzę o grubych drutach i szybko przyrastającym swetrze. Coś już mi chodzi po głowie.
Na czytniku mam kryminał Mary Clark Higgins " Jesteś tylko moja". Taki sobie. Jestem już w połowie, więc skończę, ale żadna rewelacja. Higgins zaczęłam czytać wracając z Rumunii, bo musiałam odpocząć od  bardzo mocnej lektury z poprzedniego postu. 
Przeczytałam też 'W pajęczynie mroku" i to był całkiem niezły, trzymający w napięciu thriller. 
Poza tym tom o Wiedźminie "Ostatnie życzenie". Książki fantazy to nie moja bajka, ale Sapkowski chyba będzie się zaliczał do jednych z moich ulubionych.
Przez całą podróż do i po i z Rumunii był ze mną A Hap For Harriet. Szal, który chciałam zrobić już jakiś czas temu. Był idealny jako projekt drogi,nie trzeba za dużo myśleć, tylko dziergać, dziergać i dziergać powtarzające się motywy. Było to fajne do czasu. Potem mnie znużyła ta powtarzalność. Na szczęście udało mi się skończyć i efekt, który chciałam osiągnąć osiągnęłam. Baaaaaardzo mi się podoba.
zdjęcia robiliśmy na spółkę z mężem Zbyszkiem, który nie chce, aby go tak nazywać. Muszę wymyślić coś innego.











Włóczkę zakupiłam w YarnAndaArt. Jest to przepiękna i bardzo delikatna angielska włóczka o grubości lace, będąca połączeniem dwóch luksusowych włókien włókien -baby alpaki i jedwabiu morwowego. Cudownie delikatna i miła. Mnie się podoba. A Wam?

środa, 20 sierpnia 2014

Ostatnie zanudzenie

Właśnie powróciliśmy na polskie ziemie. Do domu wrócimy dopiero w sobotę, bo po drodze jest trochę przyjaciół i spraw do załatwienia.
No i co mogę napisać podsumowując nasz wyjazd. Pełen zachwyt! Zdaję sobie sprawę, że nie każdy będzie miał takie zdanie. Ale dla mnie Rumunia jest krajem, do którego na pewno wrócę. Może nie w przyszłym roku, bo mamy już plany, ale wrócimy.
Ostatnie obrazy z Rumunii.
Delta Dunaju.
To miejsce, o którym pisałam w ostatnim poście. Gorąco powalające wilgocią, uniemożliwiające głębokie oddychanie, a tym bardziej aktywne, sportowe życie. Nasz hotel położony nad samą wodą, miał wokół siebie ponad dwukilometrową spacerową, rowerową  trasę. Kiedy siedzieliśmy w restauracji, delektując się rybami, obserwowaliśmy biegających i jeżdżących na rowerze ludzi. Nasz podziw dla nich urósł następnego dnia, kiedy sami ruszyliśmy w trasę. Jak pisałam, było to koszmarne przeżycie. Nie podjęliśmy więcej prób walki z temperaturą. Powodem tego byli Polacy, których spotkaliśmy w hotelu. To niesamowite, że od pierwszego słowa można zapałać do siebie sympatią i mieć wrażenie, jakby się znało całe życie. Spędziliśmy w Tulczy razem z nimi dwa dni i dwa długie, pełne rozmów i napojów, wieczory. Między innymi popłynęliśmy na siedmiogodzinny rejs po Delcie Dunaju. Delta jest piękna, zielona, z mnóstwem ptactwa.






Mniej więcej w połowie trasy mieliśmy przerwę na lunch. Jedliśmy przepyszną zupę rybną, z wielkimi kawałami ryby i rybę z grilla. Na dolnym zdjęciu, pan przygotowuje przepyszny sos czosnkowy.


Tulcza nie jest piękną miejscowością. Gdyby nie Delta Dunaju, to raczej należałoby jej unikać.
Później ruszyliśmy już w drogę powrotną, oczywiście nie zapominając o poznawaniu kolejnych uroków tego pięknego kraju.
Pokażę tylko miejsca, które nas zauroczyły.
Monastyr Mołdawica, to jeden z wielu przepięknie malowanych monastyrów na Bukowinie.



Przejazd przez Bukowinę to uczta dla oka i duszy. Przepiękne krajobrazy, sielankowe pola ogrodzone płotami, drewniane cerkwie, ludzie koszący trawę kosami.



Wjeżdżamy do Maramureszu. Żarty się skończyły. Dobre drogi też.
Zdjęcie zupełnie nie oddaje 50 km slalomów, zwalniania do zera. Ale co tam. 
Maramuresz to kraina ludzi żyjących w dawnej tradycji, mieszkających w domach drewnianych, pochylonych, o konstrukcji widocznej tylko w tym rejonie. Ilość wozów konnych tutaj jest największa. Kobiety, niezależnie od tego czy idą w pole czy w miasto, ubrane są w spódnice mocno marszczone w pasie, za kolana, w chustkach na głowach. Cudo!
Zboczyliśmy z trasy do wioski Bogdan Voda, aby odetchnąć dawnym życiem.





Przed ogrodzeniem każdego domu są ławeczki, na których siedzą właściciele i obserwują życie.
A tu jeszcze fajny klimat i nasza dziergająca koleżanka.


Barsana i fantastyczna cerkiew św. Mikołaja.

Sama cerkiew jest piękna a jej otoczenie, z wieloma ukwieconymi budynkami, robi wrażenie.





I na koniec, naprawdę na koniec Sapanta i wesoły cmentarz. jedyny na świecie taki cmentarz, gdzie większość nagrobków jest wyrzeźbiona w drewnie, pomalowana na niebiesko. Na tablicach namalowany jest zawód jaki ludzie tam leżący wykonywali, albo jak zginęli. Są oczywiście tradycyjne nagrobki, ale jakoś tam nie pasują i są nieliczne.



I to już jest koniec. Od poniedziałku wracam do rzeczywistości, do drutów i książek i do biegania. Do poczytania.