czwartek, 9 czerwca 2016

Dipped

Już wam kiedyś pisałam, że nastąpił u mnie czas prucia swetrów, które nosiłam bardzo rzadko.
Kolejny został spruty i przetworzony. Było mi szkoda Chmurkowej włóczki, Smooshy w cudownym, głębokim fioletowym kolorze. Oczywiście szukałam dość długo odpowiedniego wzoru. I na co padło?
Znowu na wzór Justyny Dipped. Urzekł mnie prostotą i drobnym urozmaiceniem, czyli kolorem na rękawach. Do fioletu dobrałam koralowe Fino, też Chmurki, który mi został po innym swetrze Justyny.
Wzór rozpisany pięknie. Dziergało się szybko. Gorzej było z guzikami. Najpierw kupiłam za duże. Później upłynęło wiele dni zanim się udałam do stolicy Powiatu (to raptem 18 kilometrów, ale jechać specjalnie po guziki nie bardzo mi się chciało). Kolejna zwłoka, to oczekiwanie na zdjęcia.
Wreszcie się udało. I o dziwo, nie mam zdjęć na ściance z drewna, tylko udaliśmy się na spacer z psem i wykonaliśmy parę fotek. Piękna pogoda, która nas nie opuszcza od wielu tygodni, bardzo nam pomogła.












Sweter wyszedł idealny, mały, wdzięczny, do spódnic i sukienek. Nie jest to do końca mój ulubiony fason, ale już go lubię.
Dziergałam na drutach 3,5 i  mankiety na 3,0. Włóczki nie zużyłam całej, zostało jeszcze na czapkę, mitenki.



Barnaba uwielbia łąki. Jak był młody skakał wśród traw jak antylopa, odbijał się z czterech łap, tarzał się, biegał. Nie można go było dowołać. Teraz jest staruszkiem, który statecznie  się porusza, wręcz drepcze, człapie noga za nogą. Jedno co mu pozostało to niechęć do zdjęć. Rewelacyjnie unika aparatu. Zrobienie mu zdjęć to wielka sztuka.

A na koniec zdjęcie , które udowadnia, że u nas kutry pływają nie tylko po morzu wody, ale także po morzu traw.


poniedziałek, 30 maja 2016

"Wielkie" krawiectwo

Upały dotarły nawet do nas, nad morze. Ciężkie do wytrzymania. Dzisiaj spędziłam kilka godzin na stadionie lekkoatletycznym, na zawodach lekkoatletycznych klas I-III. Ugotowałam się, uprażyłam się, usmażyłam. Ja tylko krzyczałam motywując dzieciaki do lepszych wyników. Te maleństwa , to dopiero miały problem, bo biegały, skakały, rzucały w wielkim upale. Były bardzo dzielne.
Ponieważ jest bardzo ciepło, to uszyłam sobie letnią sukienkę i cienką bluzkę. Najprostsze z najprostszych.
Sukienkę uszyłam według tego samego wzoru co Bradhelt. Jej piękna sukienka bardzo mnie zainspirowała. Odpowiednią Burdę miałam, materiał też(choć nie tak piękny jak jej) i wzięłam się do szycia. Wzór nieskomplikowany, najwięcej czasu zajęło jak zwykle skopiowanie i wykonanie wykroju . Samo szycie to pestka. Sukienka Bradhelt jest bardziej dopasowana i jest piękna! Moja jest prosta, workowata, taka jaką lubię najbardziej. I noszę ją z trampkami. Tak jak lubię najbardziej.
Zdjęć jest mało, bo nie wyszły. A te co wyszły też rewelacyjne nie są. Cóż, upał.







Jest lekka, przewiewna, idealna na upały. Ma jeden mały minus, który szybko naprawię. Dekolt na plecach jest fajny, ale ramiona seksownie cały czas mi opadają. Muszę dorobić pasek na plecach, aby dekolt mi się nie rozjeżdżał. W wykroju pasek jest, ale ja mądrzejsza myślałam, że da się nosić bez. Da się, ale cały czas poprawiam ramiona.

Bluzka jest jeszcze prostsza. nie robiłam papierowego wykroju. Wykroiłam z bluzki, którą już mam. Materiał cieniutki, przewiewny.






Mam jeszcze do pokazania sweter, ale w tę pogodę nie ma szans, abym się w niego wbiła.
I chustę. Ale to może jutro.
Do przeczytania:)

sobota, 21 maja 2016

Dzisiaj był piękny dzień, ciepły, rowerem słoneczny. Wybrałam się nad morze, żeby sobie poczytać na klifie. I tak siedziałam na ławeczce przez dwie godziny i czytałam książkę Michała Rusinka o Wisławie Szymborskiej. Opisał poetkę jaką znał przez ostatnie dwanaście lat jej życia. Piękna książka pełna szacunku, ciepła, uczucia, pokazująca Szymborską jako kobietę o fantastycznym poczuciu humoru, ciepłą, pełną wdzięku, uroku, która kochała film, kicz. Cudowna książka o pięknym człowieku, w fantastycznych okolicznościach przyrody, czegóż chcieć więcej. Nie mogłam się oprzeć, aby przesłać wam trochę szumu morza, żaglówki ledwo poruszającej się w słabym wietrze, ale pod żaglami, a nie na silniku, no i łabędzi. Kicz jakich mało, ale jaki uspokajający!



Oprócz czytania , któremu poświęcam się namiętnie, czas wolny poświęcam ogrodowi, który nabiera blasku. Nie zapominam też o dzierganiu. Skończyłam już jakiś czas temu cardigan Justyny Lorkowskiej, ale nie mogę pokazać, bo kupiłam za duże guziki i muszę się wybrać do stolicy powiatu po mniejsze. Ponadto pracowałam nad chustami prezentowymi dla przyjaciółko-koleżanek. Jedną skończyłam, a drugą skończę po napisaniu tego posta.

Najpierw chusta dla Asi. Miałam w zapasach za kanapowych  kolorową włóczkę Mille Colori po dwa motki w dwóch różnych wersjach kolorystycznych i dobrałam do niej pozostałość po cardiganie, który dziergałam dla Suvi . Jak już wielokrotnie pisałam, Moja Asia jest papugą, więc im więcej kolorów tym lepiej. no to poszłam na całość. Improwizowałam troszkę, biorąc za przykład wzór Mara. Najbardziej zainspirował mnie Kolorowy świat włóczek i mulin, gdzie właścicielka( przepraszam, że nie znam imienia, ale czytam go od dawna) dzierga fantastyczne chusty i ostatnie dwie zachęciły mnie do zużycia części moich zapasów.








Rzeczywiste kolory są bardzo żywe.
Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym się nie pomyliła. Bordiura powinna być odwrotna, czyli na lewej stronie mam dwa prawe oczka, a na prawej mam jedno. No cóż, Asia nie będzie wiedziała, jak miało być. Ja zauważyłam dopiero, kiedy zakańczałam ponad 600 oczek. 
I tak jest fajnie. 

Jeszcze nie koniec. Uszyłam sobie letnia prostą sukienkę, ale nie ma fotografa. Zamiast mnie wybrał Zatokę Gdańską pod żaglami (jest zapalonym żeglarzem) i zdjęcia muszą poczekać. 
Jutro zabieram się za kolejną sukienkę. Chyba. Mam nadzieję.
I tym razem to już koniec. 
Pozdrawiam, pozdrawiam, pozdrawiam….

niedziela, 24 kwietnia 2016

Koralowy Florrick

               Parę miesięcy temu kiedy nasza Chmurka rozszerzając swoją ofertę, sprowadziła Fino Julie Asselin, czyli wełnę z kaszmirem, zapragnęłam jej i to bardzo. Wymyśliłam kolor Coraline, czyli piękny koral. Jak tylko Marzena ją przywiozła, to nie mogłam się nią nacieszyć, tak była miła i miękka. Moja przyjemność wzrosła, kiedy po paru miesiącach nabrałam oczka i zaczęłam ją przerabiać.
Wybrałam wzór Florrick Justyny Lorkowskiej. Oznacza to, że z fazy oversizowych swetrów, weszłam w sweterki przy ciele( następny też do takich należy  i też jest wzorem Justyny).
Florrick ujął mnie pięknym tyłem i uznałam, że koralowe Fino będzie do niego idealnie pasowało. I tak jest. Tworzą piękny duet.
Jak pisałam w poprzednim poście, dziergało mi się tak dobrze, że za bardzo mi się nie spieszyło, aby dzierganie szybko skończyć. Jak już skończyłam, to nie znalazłam odpowiednich guzików w naszej pasmanterii. Ze dwa tygodnie minęły, zanim dotarłam do Słupska i tam znalazłam te ładne brązowe maleństwa.
Nie pamiętam ile miałam motków, jeśli cztery , to zużyłam trzy i kawalątek, jeśli miałam trzy, to zużyłam dwa i kawałek. Musi mi Marzena podpowiedzieć. Chyba jednak kupiłam cztery. Ale wiem, że dziergałam na drutach 3,5.

Najpierw sesja domowa.





I podwórkowa, choć zimno było bardzo. Ale za to słonecznie.









Oczywiście Barnaba też musi być na zdjęciach i o dziwo nawet nie narzekał.


Jak widzicie, nad morzem wiosna przychodzi bardzo powoli. Zieloność świeża dopiero się rodzi, ale i tak jest pięknie i z tym optymizmem w sercu was pozostawiam. Do następnego razu:))))

niedziela, 17 kwietnia 2016

Downtown Line i nie tylko

             Na początku marca wybierałam się do Łodzi przez Warszawę. Ponieważ poruszałam się komunikacją publiczną plus samochód z mężem jako kierowcą, potrzebowałam kolejnej robótki łatwej i przyjemnej. Zadałam pytanie mojemu Guru włóczkowo-projektowemu, czyli Malmonce. Zanim jednak Monika przekopała internet byłam już w drodze z wybranym projektem, czyli Downtown Line Joji.  W oryginale jest to wzór dwukolorowy, ja zdecydowałam się na jeden kolor, czyli Drops Alpaca, 3650. Oznacza to, że kolejny sweter, czyli ten został zutylizowany. Miałam go tylko kilka razy na sobie, więc pomimo tego, że był całkiem ładny, to poszedł do sprucia. Nie ma sentymentów. Wiosna natchnęła mnie chęcią zmian. Sprułam kolejne dwa swetry, został jeden.











         Wzór jest bardzo przyjemny w dzierganiu, choć nie powiem, że nie trzeba było zaglądać do kartek. Tak do końca bezmyślny nie był. Wyszła średniego rozmiaru chusta. Myślałam, że będzie większa, że będę mogła się nią otulać i że będzie na zimę. Niekoniecznie. Trochę za mała. No, trudno.
Zostały mi jeszcze dwa moteczki, może je jeszcze wykorzystam.
Dziergałam na drutach 3,5. Nie wiem ile zużyłam włóczki.

         Od Chmurki Marzeny dostałam w prezencie jeden motek nowej włóczki Julie Asselin Nurtured koloru madras. Włóczka jest lekko rustykalna, mięsista, mięciutka, zwłaszcza po wypraniu.
Miałam olbrzymi problem co wydziergać z jednego motka. Padło na mitenki. Przeszukałam internet, ale nic mi nie pasowało . Motek nie jest duży, bo ma 118 metrów. Padło na moją wyobraźnię. Musiałam ją uruchomić, co nie jest prostą sprawą, bo jestem z leniwców. Łatwiej mi idzie odtwarzanie niż wymyślanie. Bałam się, że mi zabraknie włóczki. Podzieliłam motek na pół i rozpoczęłam dzierganie. Tak się wzięłam za oszczędzanie, że jeszcze mi włóczki zostało.
   
  A oto co mi wyszło:






Samej sobie ciężko jest robić zdjęcia.
Dziergałam ściągacz na drutach 3,5, resztę na czwórkach. Zużyłam około 100 metrów.

Wydziergałam jeszcze futerał na telefon i skończyłam Florrick, ale to już temat na osobną opowieść.

Pozdrawiam słonecznie. U nas dzisiaj cudne słońce.