niedziela, 24 kwietnia 2016

Koralowy Florrick

               Parę miesięcy temu kiedy nasza Chmurka rozszerzając swoją ofertę, sprowadziła Fino Julie Asselin, czyli wełnę z kaszmirem, zapragnęłam jej i to bardzo. Wymyśliłam kolor Coraline, czyli piękny koral. Jak tylko Marzena ją przywiozła, to nie mogłam się nią nacieszyć, tak była miła i miękka. Moja przyjemność wzrosła, kiedy po paru miesiącach nabrałam oczka i zaczęłam ją przerabiać.
Wybrałam wzór Florrick Justyny Lorkowskiej. Oznacza to, że z fazy oversizowych swetrów, weszłam w sweterki przy ciele( następny też do takich należy  i też jest wzorem Justyny).
Florrick ujął mnie pięknym tyłem i uznałam, że koralowe Fino będzie do niego idealnie pasowało. I tak jest. Tworzą piękny duet.
Jak pisałam w poprzednim poście, dziergało mi się tak dobrze, że za bardzo mi się nie spieszyło, aby dzierganie szybko skończyć. Jak już skończyłam, to nie znalazłam odpowiednich guzików w naszej pasmanterii. Ze dwa tygodnie minęły, zanim dotarłam do Słupska i tam znalazłam te ładne brązowe maleństwa.
Nie pamiętam ile miałam motków, jeśli cztery , to zużyłam trzy i kawalątek, jeśli miałam trzy, to zużyłam dwa i kawałek. Musi mi Marzena podpowiedzieć. Chyba jednak kupiłam cztery. Ale wiem, że dziergałam na drutach 3,5.

Najpierw sesja domowa.





I podwórkowa, choć zimno było bardzo. Ale za to słonecznie.









Oczywiście Barnaba też musi być na zdjęciach i o dziwo nawet nie narzekał.


Jak widzicie, nad morzem wiosna przychodzi bardzo powoli. Zieloność świeża dopiero się rodzi, ale i tak jest pięknie i z tym optymizmem w sercu was pozostawiam. Do następnego razu:))))

niedziela, 17 kwietnia 2016

Downtown Line i nie tylko

             Na początku marca wybierałam się do Łodzi przez Warszawę. Ponieważ poruszałam się komunikacją publiczną plus samochód z mężem jako kierowcą, potrzebowałam kolejnej robótki łatwej i przyjemnej. Zadałam pytanie mojemu Guru włóczkowo-projektowemu, czyli Malmonce. Zanim jednak Monika przekopała internet byłam już w drodze z wybranym projektem, czyli Downtown Line Joji.  W oryginale jest to wzór dwukolorowy, ja zdecydowałam się na jeden kolor, czyli Drops Alpaca, 3650. Oznacza to, że kolejny sweter, czyli ten został zutylizowany. Miałam go tylko kilka razy na sobie, więc pomimo tego, że był całkiem ładny, to poszedł do sprucia. Nie ma sentymentów. Wiosna natchnęła mnie chęcią zmian. Sprułam kolejne dwa swetry, został jeden.











         Wzór jest bardzo przyjemny w dzierganiu, choć nie powiem, że nie trzeba było zaglądać do kartek. Tak do końca bezmyślny nie był. Wyszła średniego rozmiaru chusta. Myślałam, że będzie większa, że będę mogła się nią otulać i że będzie na zimę. Niekoniecznie. Trochę za mała. No, trudno.
Zostały mi jeszcze dwa moteczki, może je jeszcze wykorzystam.
Dziergałam na drutach 3,5. Nie wiem ile zużyłam włóczki.

         Od Chmurki Marzeny dostałam w prezencie jeden motek nowej włóczki Julie Asselin Nurtured koloru madras. Włóczka jest lekko rustykalna, mięsista, mięciutka, zwłaszcza po wypraniu.
Miałam olbrzymi problem co wydziergać z jednego motka. Padło na mitenki. Przeszukałam internet, ale nic mi nie pasowało . Motek nie jest duży, bo ma 118 metrów. Padło na moją wyobraźnię. Musiałam ją uruchomić, co nie jest prostą sprawą, bo jestem z leniwców. Łatwiej mi idzie odtwarzanie niż wymyślanie. Bałam się, że mi zabraknie włóczki. Podzieliłam motek na pół i rozpoczęłam dzierganie. Tak się wzięłam za oszczędzanie, że jeszcze mi włóczki zostało.
   
  A oto co mi wyszło:






Samej sobie ciężko jest robić zdjęcia.
Dziergałam ściągacz na drutach 3,5, resztę na czwórkach. Zużyłam około 100 metrów.

Wydziergałam jeszcze futerał na telefon i skończyłam Florrick, ale to już temat na osobną opowieść.

Pozdrawiam słonecznie. U nas dzisiaj cudne słońce.

środa, 30 marca 2016

Coś o książkach, czyli kolejna środa i nie tylko

Jak ten czas leci. Chciałam napisać bardziej dosadnie, ale czytają mnie różne osoby i nie będę się narażać. Po co zresztą.


Dzisiaj czarno- czerwono na drutach i książka pani od "Szczygła".

Robótki to zeszłotygodniowy Florrick od Justyny Lorkowskiej. Jestem na etapie plis przy rozpięciu i oczywiście ulubione przez większość z nas rękawy. Bardzo dobrze mi się dzierga. Po raz pierwszy nie mam ochoty kończyć i nie wiem czy to zasługa wzoru , czy włóczki. Może obu tych elementów? Ważne, że jest miło i przyjemnie.

Czarne dziergadło to czapka z tego posta. Trochę ją poprawiam, bo nie była z niej do końca zadowolona. To znaczy, koncepcja pozostała, zmieniam trochę fason, bardziej czapkę rozszerzam na górze. Trochę. Za bardzo była obcisła.

Książka to "Historia tajemna" Donny Tartt. Poprzednia książka bardzo mi się podobała, choć zakończenie trochę mnie rozczarowało. I teraz też muszę napisać, że Pani Tartt potrafi pisać. Richard jest studentem dość ekskluzywnego colleg'u. Dostał się na zajęcia greki, na które uczęszcza zaledwie kilka wyselekcjonowanych osób. Koledzy z jego grupy fascynują go. Są bardzo inteligentni, charyzmatyczni. Wiele czasu spędzają na nauce jak i na kosztowaniu życia. Szaleństwa młodości kończą się tragedią, dochodzi do morderstwa. I dalej nie wiem, bo jestem w trakcie czytania. Bardzo wciąga ta historia.

W tym tygodniu wysłuchałam jeszcze dwa audiobooki i przeczytałam jedną książkę:
1. "Kapuściński non fiction" Artura Domosławskiego. Kapuściński, wybitny dziennikarz, reporter. Jego życie było tak ciekawe, że mógłby obdzielić wiele biografii. Domosławski próbuje i moim zdaniem to mu się udaje, pośród tej wielkości, sławy, znaleźć człowieka z jego wadami, słabościami. I w tym tkwi siła tej książki, a myślę, że przede wszystkim samego Kapuścińskiego. Bardzo dobra książka.
2. "Przewieszenie" Remigiusza Mroza. Kontynuacja przygód Wiktora Frosta. I jak dla mnie zdecydowanie lepsza. Trochę w niej mniej nieprawdopodobnych sytuacji, akcja jest bardzo wartka. I po raz kolejny zakończenie nieprzewidywalne. A jeśli dodam, że czyta Krzysztof Gosztyła, to noc dodać, nic ująć, tylko czytać.
3"Północ i Południe" Elizabeth Gaskell. Bardzo sympatyczne czytadło, ale porównania do Jane Austin są raczej trochę na wyrost. Nie mniej warto przeczytać.


Dwa miesiące temu jadąc na ferie, usiałam wziąć do samochodu robótkę bezmyślną. Żebym mogła sobie pooglądać widoki i poczytać książkę. Wybrałam Banana Leaf Shawl Yuki Uedy. Bardzo prosty, ale o dziwo nie męczący i nie zanudzający. Robótkę miałam cały czas  w samochodzie, więc dziergałam podczas belgijsko-holendersko-niemieckiego zwiedzania. Bardzo byłam zdziwiona, że tak szybko udało mi się go wydziergać. Parę dni i już. Chcąc uszczuplić swoje włóczkowe zapasy wybrałam Jilly Lace  Dream in Color w kolorze hearbal. Uszczupliłam tylko o jeden motek, zostały jeszcze dwa. Zawsze coś. A dziergałam na drutach 3,5.












Jak widać po zdjęciach sukienki, to była jedna sesja zdjęciowa. Jeszcze będzie jedna chusta w takim samym zestawie ciuchowym. No cóż, dorwałam fotografa i dobrą pogodę.
Pozdrawiam, niestety, trochę deszczowo.

poniedziałek, 28 marca 2016

Trochę świąt, czapki, sukienki i Barnaby

        Poniedziałek, świąteczny wieczór.
Święta już za nami. Po raz pierwszy od kilku lat zostaliśmy zaproszeni do szwagra mojej siostry. Podzieliliśmy się pracą i nie urobiłam się, nie zmęczyłam przed ani w trakcie świąt. Było tak jak lubię, dużo ludzi, głośno, wesoło, dobre jedzenie i długie spacery. Starałam się jeść mało. Nie zmieniło to faktu, niestety, że wróciłam obżarta! No, ale cóż, takie są święta i po to są.
     
        Przed świętami byłam czujna i uszyłam sobie sukienkę luźną, a nawet bardzo luźną. Przez kolejne tygodnie, miesiące czytając bloga Bradhelt, nabierałam ochoty, aby wrócić do szycia. Wrócić, bo kiedyś bawiłam się w uzupełnianie sobie garderoby. Nie była taką mistrzynią, jak wspomniana Bradhelt, ale dawałam sobie radę. Znowu zaczęłam kupować  Burdę. Nie było mi po drodze ze sklepami z materiałami. Pokonałam tę przeszkodę i nabyłam materiał. Nie kupiłam wełny ani innego materiału z wysokiej półki, bo nie wiedziałam, jak mi pójdzie szycie po przerwie. Postawiłam na kolor. Szary.
Stres był, ale całkiem fajnie wyszło. Fason taki jak lubię, luźny, powiewający.







Prawda, że mogłam dużo zjeść?

            Drugi dzień świąt, to dla nas dzień lenistwa. Nigdzie nie chodzimy, nikogo nie przyjmujemy. Czytamy, leżymy na kanapie, pijamy herbatę, kawę, znowu herbatę, spacerujemy. 
           No właśnie wybraliśmy się na długi spacer, podczas którego zrobiłam zdjęcia nowej mężowej czapce. W poprzednim poście pisałam, że szanowny mąż zgubił czapeczkę z jedwabiem (to prosty chłopak, więc nie będzie chodził w jedwabiach). Przekopałam zapasy, wyciągnęłam resztki jasnoszarej Leizu DK i wydziergałam w drodze do Łodzi Mazurka Moniki Sirny. 






Mąż ma zakaz gubienia czapki. Obiecał, że będzie pilnował. 

      Dzień był piękny, bardzo ciepły, ale nad morzem było rześko i całe szczęście, że mieliśmy czapki i szaliki. przydały się.

      Barnaba był bardzo szczęśliwy, zaliczył częściową kąpiel w morzu. Jest już starym psem. I niestety to widać. Długi spacer go męczy, fale go przewracają, schody na piętro w domu są przeszkodą nie do pokonania. Ale duszę ma ciągle młodą i cały czas wydaje mu się, że ma dwa lata. No może trzy. Jak coś mu się uda zrobić, to jest mocno zdziwiony.  Spacer jest wrażeniem, że mamy całkiem młodego psa. Każda trawka jest jego, każdy napotkany pies to kumpel, a każdy człowiek, to maszyna do głaskania.





Tu chcieliśmy wyjść z plaży. Barnaba nie chciał. Usiadł u podnóża schodów i nie było siły, aby go ruszyć. Ludzie się śmiali, bo my staliśmy u góry i próbowaliśmy przekonać naszego psa, że już wystarczy tego wysiłku fizycznego, że jak tak dalej będzie szalał, to nie wróci do domu o własnych siłach. Pokonał nas. Prawie, bo wyszliśmy z plaży innym wyjściem, dwieście metrów dalej.
Prawda też jest taka, że on nie daje rady wejść po tych schodach na górę i Zbyszek wnosi te 32 kilo na rękach.
Starzeje się nasza psina.
Ale ciągle sprawia nam wiele radości.


Pozdrawiam Was ciągle jeszcze świątecznie :)