środa, 25 lutego 2015

I znowu środa.

Pięęęękny dzień dziś był! Słoneczny, ciepły, bezwietrzny, taki wiosenny. Wczoraj też był ładny, ale ja widziałam go tylko przez okno. Jak skończyłam lekcje, potem treningi z dziewczynkami, zakupy szybkie, to zrobiło się ciemno.
Za to dziś miałam mało lekcji i skorzystałam z tej fantastycznej aury. Muszę się pochwalić, że wciągnęłam do biegania moją przyjaciółkę. Początkowo nie mogła wolnym truchtem przebiec 600 metrów, zatrzymywała się, ciężko oddychała, walczyła o przetrwanie. Teraz, stopniowo zwiększając jej obciążenia, biegamy już 7,6 km. Mogła by więcej, ale pomału. Nie chcę, aby nabawiła się kontuzji. Biegam z nią trzy razy w tygodniu. Dwa razy robimy dłuższe dystanse, a raz krótszy, ale biegamy wówczas z moimi dziewczynkami z czwartej klasy. Malunie są dumne, że mogą biegać z Panią od przyrody( bo ze mną to taka normalka).
 Dzisiaj biegło się cudnie! Pozbyłyśmy się kurtek, czapek, szalików i lekkie jak piórka pokonywałyśmy kolejne kilometry. Aby nie tylko mnie było miło, to zabrałam Barnabę na długi spacer. Nasz staruszek skakał, biegał z wielką radością. Tylko ciekawe, czy będzie wieczorem pamiętał, że już był na spacerze. Wieczorem, jak wracam z siatkówki, nie ma opcji, żebym zmęczona zaległa na wygodnej kanapie. Muszę choć na krótko obiec z nim osiedle. Inaczej urządza okrutne histerie. Z wiekiem jest coraz gorzej. Nie można mu nic przetłumaczyć. No, ale to chyba normalne.

Znowu długo nie było mnie u Maknety . Przesilenie wiosenne mnie dopadło i nie za bardzo chce mi się dziergać, czytanie też nie idzie jak zwykle.
Dobra, nie marudzę, tylko zdaję relację.

Na głowie jest czapka Paravel Hat. W życiu nie robiłam czapki tak długo. Cztery dni!!!! To jakiś koszmar! I nie jest tłumaczeniem to, że dziergałam na dwójkach. Nie umiem tego wytłumaczyć. Dobra, nie będę się tłumaczyć.
Mój fotograf dzielnie nabywa wiedzę poza domem. Co oznacza, że robiłam sama sobie zdjęcia i miałam z tym niezłą zabawę. 




Wełna to podwójna nitka fuksjowej DLG i jedna nitka KID mohair-u Yarn Art-u.
Zdjęcia za wiele czapki nie pokazują, ale nie mam za długich rąk, aby sięgnąć do samowyzwalacza i stanąć w odpowiednim miejscu. Napstrykałam zdjęć, ale tylko te nadawały się do pokazania.
Może po powrocie fotografa na łono rodziny, coś pokażę lepszego. Wyszło na to, że ja się lansuję na zdjęciach, a nie moja czapunia.
 Teraz książki.
Zacznę od książki, którą trochę opisałam ostatnio:
1. Hilary Mantell "W komnatach Wolf Hall". I waśnie zrobiłam się czerwona ze wstydu. Dlaczego? Ano 80 stron przed końcem poległam. Poddałam się. Czytałam dwa tygodnie. Książka opisuje fragment życia Tomasza Cromwella, syna kowala, który został bliskim doradcą króla Henryka VIII. Hilary pokazała nam Tomasza wielowymiarowo, jako doskonałego prawnika o świetnej pamięci, męża stanu meandrującego pośród świty dworskiej i dobrego, pełnego miłości ojca.
Nie jest to czytadło opisujące płytko intrygi dworskie. Jest to książka wymagająca skupienia, pokazująca politykę, dyplomację, mechanizmy władzy. Było tak dużo faktów, postaci, polityki, knowań, że nie dałam rady. Może w innym czasie, innym miejscu….
2. Łukasz Orbitowski "Szczęśliwa ziemia". Czwórka przyjaciół po zdaniu matury rusza w świat ze swoimi marzeniami i pragnieniami. Nie zdają sobie sprawy, że raz wypowiedziane nadzieje spełnią się i staną się  ich przekleństwem. Wejście w dorosłość, zderzenie się z życiem, które nie zawsze jest bajką, miłość, nienawiść, wszystko tu jest, sprawnie i przyjemnie napisane.


3. Pat Conroy "Muzyka plaży". Żona Jacka McCalla popełnia samobójstwo skacząc z mostu. Jack ma dość życia w "skołtunionej" Karolinie Południowej, w małym miasteczku. Zabiera malutką córeczkę i wyjeżdżają do Rzymu, gdzie wiodą spokojne, wygodne życie. Ciężka choroba nowotworowa matki Jacka, Lucy wpływa na powrót syna z wnuczką do Stanów i odkrywa przed nimi wiele historii, faktów, emocji, które nie są łatwe do przyjęcia, do zaakceptowania. Pomimo dość znacznej objętości(760 stron), nie było u mnie momentu znudzenia opowiadaną historią.



4. Jo Nesbo "Czerwone gardło"- audiobook. Kolejna niełatwa sprawa Harrego Hole. Tym razem akcja dzieje się w światku neofaszystów. Harry musi odnaleźć człowieka, który sprowadził do Norwegii snajperski karabin Marklin. Nesbo umiejętnie przeplata wątki śledztwa z prywatnym życiem Harrego, toteż czyta się, a raczej słucha łatwo, milo i przyjemnie.


5. Swietłana Aleksijewicz "Czasy secondhand"-Koniec czerwonego człowieka. Autorka jest białorusinką, pisarką i dziennikarką. Przeprowadziła wiele rozmów z Rosjanami i próbuje stworzyć obraz dzisiejszego Rosjanina. Genialna książka. Choć jej obraz nie jest dla nas optymistyczny. Rosjanie, a przynajmniej ich duża część była bardzo szczęśliwa po upadku komunizmu. Cieszyli się z wolności. Jednak z czasem owa wolność zaczęła uwierać. Musieli zacząć ciężko pracować, aby zarobić na utrzymanie, nie umieli samodzielnie myśleć, byli przyzwyczajeni do posłuszeństwa, do wykonywania poleceń. Mieli wielkie nadzieję, które zginęły po zderzeniu z brutalną rzeczywistością. Ta książka pozwala zrozumieć, dlaczego tak wielkie poparcie w Rosji ma Putin. Niestety.

A teraz lecę pobuszować po waszych blogach, aby sprawdzić co czytacie i cóż takiego dziergacie.

czwartek, 5 lutego 2015

Mr Smith na ludziu

Mężu wrócił z pierwszej części ustnego egzaminu z któregoś tam poziomu angielskiego i czym prędzej wykorzystałam go. Do zrobienia zdjęć. Do uwiecznienia resztkowca dla synusia.

Na zewnątrz wcale ciepło nie jest. Łagodny uśmiech błąka się na twarzy.

Lekkie zbliżenia na wzór i kolor. całkiem prawdziwy wyszedł.

Lewy profil całkiem niezły.


Pomału zaczynam tracić cierpliwość kochanie.



No, nie! Przeginasz! Zimno! Koniec!
No to pa.

środa, 4 lutego 2015

Środa, czyli czytałam, ale nie pisałam.

O matko jedyna, jak ja dawno nie byłam czytelniczo w środę!
Ja czytam. Bez tego nie wyobrażam sobie życia. Ale jakoś ta środa nie była mi po drodze. Koniec semestru w pracy, podsumowania, papiery, zebrania. Poza tym szybko robiło się ciemno i zdjęcia byle jakie. No dobra, koniec z tłumaczeniami. Główny powód, to zimowe lenistwo. Ja jak niedźwiedź, zapadam w błogie nic nierobienie. Jakie to cudne! Choć bywa męczące. Na szczęście(a może nie?) przez większość tygodnia  mój własny mąż jest poza domem i nic nie muszę! Gotować, sprzątać, zakupy robić. Nic, tylko leżeć i pachnieć.
A zatem. Nastała środa i trzeba coś pokazać, pochwalić się.
Otóż to jest mój obecny warsztat pracy:
I znowu mam jednocześnie trzy robótki na drutach. W życiu tak nie dziergałam. Zawsze było grzecznie, jedne dzieło w robocie. Moje zepsucie trwa od jakiś zaledwie paru miesięcy, ale już mnie zamęcza. Może się poprawię.
Zaczęłam od pięknego różu, który zakupiłam, a jakże by u Chmurki( trzeba podtrzymywać rodzinny biznes). Włóczka to Milis, Julie Asselin, bardzo miła i miękka w dotyku. Kolor jest piękny, intensywny, jestem nim zachwycona. Co jest dziwne, bo ja nie przepadam za różowym. No cóż, lata mijają, gust się zmienia. Kiedy miałam już 2/3 robótki, na druty wcisnął się fiolet. Został on zakupiony, oj nie zgadniecie u Chmurki. Tym razem jest to Smooshy, sprężyste, niegryzące, samo robiące równe oczka. Rozdzieliłam już rękawy od korpusu, zaczęłam dziergać samotny tułów. I pojawiła się możliwość wyjazdu na ferie do męża, tuż pod Warszawę. Z dziką radością wsiadłam do samochodu z nową robótką tzw podróżną. Postanowiłam wykończyć resztki Lanagold Alize Classic, z którego robiłam sweter dla młodszego syna i dla owegoż wydziergać otulacz ze wzoru Hani Maciejewskiej Mr Smith. I właśnie skończył się suszyć. Zostaje tylko pochować nitki, zeszyć i zawieźć synusiowi.
Na leżąco wygląda tak:

Jak "mężu" wróci z nauki o rozsądnej pod względem światła porze, to może pokażę inne zdjęcia. Na zdjęcia na nowym właścicielu nie ma co liczyć. Aparat go gryzie i zabiera duszę.

A teraz czas zająć się książkami.
1. Sebastian Fitzek "Klinika"
To moje pierwsze spotkanie z panem Fitzkiem. I nie był to niewypał. Była to miłość od pierwszej strony. Już dawno nie czytałam tak dobrego, trzymającego w napięciu thrillera psychologicznego. Doskonałe tempo, zwroty akcji, poczucie strachu i emocji podczas czytania to najlepsza zachęta do sięgnięcia po tę pozycję. Polecam.

2.Alexi Zentner "Dotyk"
Piękna książka opowiadająca o historii trzech pokoleń rodziny w miasteczku powstałym podczas gorączki złota. Opowiada o ciężkim życiu, o zmaganiu się z naturą, ze śniegiem, z zimnem. Zetner pięknie , powoli snuje magiczną opowieść o miłości, przetrwaniu, śmierci.

3. Jo Nesbo "Człowiek nietoperz"
Pierwsza część opowieści o norweskim policjancie Harrym Hole. Rozwiązuje zagadkę śmierci Inger Holter w Sidney. Bardzo ciekawie prowadzona intryga, do końca nie wiadomo kto jest mordercą. Harry jest policjantem z problemem alkoholowym, który ponownie do niego wrócił. Akcja dzieje się w Australii, nie ma oszałamiającego tempa, jest czas na aborygeńskie legendy i chwile miłosnych uniesień, ale i na dobrą policyjna robotę Ponadto głos Mariusz Bonaszewskiego jest atutem tego audiobooka.

4. Hubert Klimlo-Dobrzaniecki "Pornogarmażerka".
Kupując książkę przeczytałam parę zdań w księgarni  i zachwyciłam się. Kilka miesięcy przestała na półce aż w ramach wyzwania 12 książek z własnej półki, przypomniałam sobie o niej i zaczęłam czytać. W dalszym ciągu trwałam w zachwycie, aż do zakończenia jak mi się wydawało pierwszego rozdziału, a okazało się , że opowiadania. Ja nie cierpię opowiadań! Wszystko co ma poniżej 200 stron jest beeeee. Ale tu o dziwo, totalnie nie przeszkadzała mi forma opowiadań. Każde z nich to taka mała perełka. Są to historie o ludziach żyjących w Austrii i jest to ich jedyny w spólny element, o ludziach zakręconych, szalonych, mających przedziwne przygody. każde opowiadanie ma zaskakujące zakończenie. Jak dla mnie ta książka to rewelacja!

5. Wiesław Myśliwski "Ostatnie rozdanie"
Nie jest książka łatwa do opisania. Nie da się tego zrobić w dwóch zdaniach. Bohaterem tej książki jest notes. Z całą jego zawartością. Adresami, numerami telefonów, nazwiskami, imionami. Narrator nie zawsze potrafi skojarzyć nazwiska, przypomnieć sobie twarze, zdarzenia. Ale to co pamięta stanowi treść tej opowieści. Bardzo dobra, ale czyta się ją bardzo powoli, smakując każdą stronę. Myśliwski to jeden z moich ulubionych polskich pisarzy. Ta książka była również z mojej własnej biblioteczki.

6. Grażyna Jeromin- Gałuszka "Oczy MarzannyM."
To mój pierwszy kontakt z twórczością p. Gałuszko. I jak dla mnie bardzo udany. Kiedyś Wiola w ramach akcji "Wspólnego czytania i dziergania" pięknie pisała o owej autorce. Postanowiłam sama sprawdzić co jest ona warta. No i muszę Wioli przyznać rację. Zaczęłam od tej książki, bo inne nie były dostępne  w bibliotece.
Kobieca powieść, ale pozbawiona "łopatologicznych" treści i postaci.
Cztery przyjaciółki Julia, Magda, Kamila  i Ramona co pięć lat spotykają się w domu Julii. Spędzają ze sobą weekend, podczas którego opowiadają o swoich idealnych mężach i dzieciach. Podczas jednego ze spotkań pada strzał, Julia zostaje ranna. Zapada w śpiączkę. Czas oczekiwania na wybudzenie sprzyja poznaniu prawdziwych historii dziewczyn.
Bardzo dobrze opowiedziana historia, bez zbędnego patosu z ciekawymi postaciami.

A obecnie czytam Hilary Mantel "W komnatach Wolf Hall". Anglię od katastrofy dzieli uderzenie serca. Jeśli król umrze, nie pozostawiwszy męskiego potomka, kraj może ogarnąć wojna domowa. Henryk VII pragnie unieważnienia dwudziestoletniego małżeństwa z Anną Boleyn. Zarówno papież, jak i cała katolicka Europa... sprzeciwiają się jego pragnieniom. Dążenie monarchy do wolności sieje zniszczenie – pierwszą ofiarą pada jego dotychczasowy najbliższy doradca, błyskotliwy kardynał Wolsey, co powoduje wieloletnią walkę pomiędzy Kościołem a Koroną. Wówczas na scenie pojawia się Thomas Cromwell, osobowość sama w sobie, idealista i oportunista, znawca ludzkich dusz i charakterów, a także demon energii... Z pietyzmem stworzone portrety historycznych postaci, doskonały styl i trzymająca w napięciu fabuła – to dzięki nim Mantel pokochali czytelnicy i krytycy na całym świecie. Autorce udało się odtworzyć na kartach książki okres historyczny, w którym polityka i życie osobiste dzielił tylko włos; kiedy sukces oznaczał nieograniczoną władzę, zaś niewielkie potknięcie mogło skończyć się śmiercią. - tyle jest napisane na notce księgarskiej, a czyta się dobrze.

I to by było na tyle.

niedziela, 25 stycznia 2015

Historia jednej sukienki, która nie zawsze była sukienką.

        Zimą zeszłego roku, na jednej z wielu wyprzedaży zakupiłam dość dużo Limy Dropsa w kolorze kremowym. Oczywiście bez żadnego konkretnego celu. Może i był, ale niezbyt sprecyzowany. Na początku wiosny, powzięłam decyzję o dzierganiu oversizowego swetra. Wiem, że robiło się coraz cieplej, ale chciałam mieć w szafie sweter, który będzie mnie grzał podczas zimnego lata, które u nas nie jest rzadkością. Ależ cel! Projekt rodził si w trakcie dziergania.  Miał być jak najprostszy, bo to lubię najbardziej. Jedynym ozdobnikiem miał być wzór, który znalazłam u Moniki z blogu MonDu. Monika dzierga fantastyczne rzeczy i czasami dzieli się z czytelnikami swoimi wzorami. Użyłam schematu, który zastosowała w swoich cudnych pledach.
        Dziergałam, dziergałam aż w kwietniu przyszło lato i odeszło dopiero pod koniec października.  Nie było mocy przerobowych, a przede wszystkim chęci aby dziergać gruby, duży, wełniany sweter. I w ten sposób powstał UFok. I leżałby tak długo, gdyby nie to, że skończyłam wszystko co miałam w dzierganiu i zero pomysłów na coś nowego. Wyciągnęłam więc moje wielkie kremowe jeszcze nic. Założyłam i stwierdziła, że jest nieźle, ale byłoby lepiej, gdyby to była oversizowa sukienka. Sprułam górę przygotowaną do przyłączenia rękawów i przedłużyłam. Dorobiłam rękawy, golf i jest.
Ponieważ dziergałam go tak długo to nie pamiętam ile zużyłam Limy. jedynie co wiem, że robiłam na drutach 4,5.
Zdjęcia takie "se", bo fotograf jak zwykle już wsiadał do samochodu i udawał się w kierunku Warszawy. Robił co mógł, ale modelka kaprysiła okrutnie.





 Barnaba jak zwykle też chciał być na zdjęciu.






Zszywanie ściągnęłam od Marzeny. Nie chciało mi się zszywać.







Tak patrzę na zdjęcia, że ten mój worek na ziemniaki zbyt fotogeniczny nie jest, ale jaki wygodny. Na żywo wygląda  lepiej. Naprawdę!

niedziela, 11 stycznia 2015

Wreszcie!!!!

           Jedna z najdłuższych moich robótek(jeszcze dłuższa się właśnie kończy) została wreszcie przeze mnie zakończona. Od kiedy zobaczyłam na zdjęciach Still Light Tunic zapragnęłam ją mieć. Początkowo nie byłam pewna czy potrafię ją zrobić, potem nie miałam odpowiedniej włóczki. Kiedy już nic nie stało na przeszkodzie rozpoczęłam żmudne dzierganie na drutach 2,75 z Jilly kolor Wineberry  Dream in Color(3,8 motka).  Dobrych parę miesięcy zabrało uporanie się z poniższym dziełem. Długość dziergania wynikała z coraz to innych zamówień mojej rodziny i przyjaciół, ze zbliżających się świąt.
           Przed blokowaniem założyłam tuniko-sukienkę i trochę zadrżałam, bo była mocno opięta i trochę krótka. Marzena dobiła mnie jeszcze mówiąc, że Jilly się za bardzo nie rozciąga. Blokując naciągałam i  rozciągałam jak się tylko dało. I rozmiarowo wyszło dobrze. Kolor jest cudny! Bardzo, bardzo mi się podoba. Ponieważ włóczka jest ręcznie farbowana, to jeden motek trochę się różnił. Ale ja nie z tych, co będą mieszać motki. Zostawiłam ten różniący się na koniec i dół sukienki oraz rękawy są ciemniejsze. Ale co tam. W końcu to ręczna robota.
          Zdjęcia były robione w zeszłym tygodniu, gdy mój mąż był jedną nogą w samochodzie do Warszawy. Myślałam, że w tym tygodniu zrobi lepsze. Jednak pogoda, deszczowa i baaardzo wietrzna pokrzyżowała plany. A ja należę do niecierpliwych i nie zniosłabym kolejnego tygodnia bez pochwalenia się.
          Tak więc, oto ona:
 











wtorek, 6 stycznia 2015

Merigold

Jak wiecie 30 grudnia zeszłego roku skończyłam testowaną dla Marzeny Merigold. Trochę schła, potem została poddana poprawkom, bo coś rękawy mi wyszły za długie i jest. A nie, jeszcze po drodze nie było pogody do zdjęć. Kiedy wyszło słońce, to Mój Własny Mąż poszedł do pracy po świątecznym lenistwie. Dziś udało mi się przechwycić dobre chęci Męża do błyskawicznej trzyminutowej sesji zdjęciowej. Błyskawicznej, bo mnie znowu porzuca na parę miesięcy na rzecz Warszawy. Nie jest jednak tak źle, bo obiecał,że będzie co tydzień do mnie wracał.
Koniec gadulstwa. Popatrzcie. Wrzuciłam tu nawet zdjęcia z zamkniętymi, przymkniętymi oczami, bo nie mam wyboru.