niedziela, 25 stycznia 2015

Historia jednej sukienki, która nie zawsze była sukienką.

        Zimą zeszłego roku, na jednej z wielu wyprzedaży zakupiłam dość dużo Limy Dropsa w kolorze kremowym. Oczywiście bez żadnego konkretnego celu. Może i był, ale niezbyt sprecyzowany. Na początku wiosny, powzięłam decyzję o dzierganiu oversizowego swetra. Wiem, że robiło się coraz cieplej, ale chciałam mieć w szafie sweter, który będzie mnie grzał podczas zimnego lata, które u nas nie jest rzadkością. Ależ cel! Projekt rodził si w trakcie dziergania.  Miał być jak najprostszy, bo to lubię najbardziej. Jedynym ozdobnikiem miał być wzór, który znalazłam u Moniki z blogu MonDu. Monika dzierga fantastyczne rzeczy i czasami dzieli się z czytelnikami swoimi wzorami. Użyłam schematu, który zastosowała w swoich cudnych pledach.
        Dziergałam, dziergałam aż w kwietniu przyszło lato i odeszło dopiero pod koniec października.  Nie było mocy przerobowych, a przede wszystkim chęci aby dziergać gruby, duży, wełniany sweter. I w ten sposób powstał UFok. I leżałby tak długo, gdyby nie to, że skończyłam wszystko co miałam w dzierganiu i zero pomysłów na coś nowego. Wyciągnęłam więc moje wielkie kremowe jeszcze nic. Założyłam i stwierdziła, że jest nieźle, ale byłoby lepiej, gdyby to była oversizowa sukienka. Sprułam górę przygotowaną do przyłączenia rękawów i przedłużyłam. Dorobiłam rękawy, golf i jest.
Ponieważ dziergałam go tak długo to nie pamiętam ile zużyłam Limy. jedynie co wiem, że robiłam na drutach 4,5.
Zdjęcia takie "se", bo fotograf jak zwykle już wsiadał do samochodu i udawał się w kierunku Warszawy. Robił co mógł, ale modelka kaprysiła okrutnie.





 Barnaba jak zwykle też chciał być na zdjęciu.






Zszywanie ściągnęłam od Marzeny. Nie chciało mi się zszywać.







Tak patrzę na zdjęcia, że ten mój worek na ziemniaki zbyt fotogeniczny nie jest, ale jaki wygodny. Na żywo wygląda  lepiej. Naprawdę!

niedziela, 11 stycznia 2015

Wreszcie!!!!

           Jedna z najdłuższych moich robótek(jeszcze dłuższa się właśnie kończy) została wreszcie przeze mnie zakończona. Od kiedy zobaczyłam na zdjęciach Still Light Tunic zapragnęłam ją mieć. Początkowo nie byłam pewna czy potrafię ją zrobić, potem nie miałam odpowiedniej włóczki. Kiedy już nic nie stało na przeszkodzie rozpoczęłam żmudne dzierganie na drutach 2,75 z Jilly kolor Wineberry  Dream in Color(3,8 motka).  Dobrych parę miesięcy zabrało uporanie się z poniższym dziełem. Długość dziergania wynikała z coraz to innych zamówień mojej rodziny i przyjaciół, ze zbliżających się świąt.
           Przed blokowaniem założyłam tuniko-sukienkę i trochę zadrżałam, bo była mocno opięta i trochę krótka. Marzena dobiła mnie jeszcze mówiąc, że Jilly się za bardzo nie rozciąga. Blokując naciągałam i  rozciągałam jak się tylko dało. I rozmiarowo wyszło dobrze. Kolor jest cudny! Bardzo, bardzo mi się podoba. Ponieważ włóczka jest ręcznie farbowana, to jeden motek trochę się różnił. Ale ja nie z tych, co będą mieszać motki. Zostawiłam ten różniący się na koniec i dół sukienki oraz rękawy są ciemniejsze. Ale co tam. W końcu to ręczna robota.
          Zdjęcia były robione w zeszłym tygodniu, gdy mój mąż był jedną nogą w samochodzie do Warszawy. Myślałam, że w tym tygodniu zrobi lepsze. Jednak pogoda, deszczowa i baaardzo wietrzna pokrzyżowała plany. A ja należę do niecierpliwych i nie zniosłabym kolejnego tygodnia bez pochwalenia się.
          Tak więc, oto ona:
 











wtorek, 6 stycznia 2015

Merigold

Jak wiecie 30 grudnia zeszłego roku skończyłam testowaną dla Marzeny Merigold. Trochę schła, potem została poddana poprawkom, bo coś rękawy mi wyszły za długie i jest. A nie, jeszcze po drodze nie było pogody do zdjęć. Kiedy wyszło słońce, to Mój Własny Mąż poszedł do pracy po świątecznym lenistwie. Dziś udało mi się przechwycić dobre chęci Męża do błyskawicznej trzyminutowej sesji zdjęciowej. Błyskawicznej, bo mnie znowu porzuca na parę miesięcy na rzecz Warszawy. Nie jest jednak tak źle, bo obiecał,że będzie co tydzień do mnie wracał.
Koniec gadulstwa. Popatrzcie. Wrzuciłam tu nawet zdjęcia z zamkniętymi, przymkniętymi oczami, bo nie mam wyboru.













środa, 31 grudnia 2014

Wspólne …, skończony test, nowe wyzwanie czytelnicze i wiele innych mogłoby się zmieścić w tytule,

ale nie wiem czy dam radę ująć w jednym poście całe dwa z kawałkiem tygodnie.

Zacznę od zabawy Maknety, czyli wspólne dzierganie i czytanie. Najpierw zdjęcie, z którego wieje nudą. Zgadniecie co za robótka jest na zdjęciu? Bardzo trudne zadanie.

Wow, to jest Still Light Tunic! Nieustająco. Ale już kończę. Za tydzień pokażę wreszcie moje dziewiarskie wypociny. Kończę już drugi rękaw. I zostaną mi tylko kieszenie i już. Nawet mi się już o niej pisać nie chce.
Książka to "Matka Makryna" Jacka Dehnela. Opowiada o XIX-wiecznej oszustce Makrynie Mieczysławskiej, która podawała się za przełożoną unickiego klasztoru, torturowaną przez Rosjan, bo nie chciała przejść na prawosławie. W rzeczywistości była wdową po rosyjskim żołnierzu, który ją bił, lżył, gnębił. Z czasem zaczęła wieść swoją opowieść, tworzyła przejmujące obrazy upokorzeń katolickich sióstr. Zwiodła swoimi opowieściami wiele osobistości tamtych czasów. Pisali o niej Mickiewicz, Słowacki, Krasiński. Dopiero w latach 20-tych XX wieku została zdemaskowana.
Książkę nie czyta się łatwo, Dehnel używa języka tamtych lat. Ale mnie historia Makryny bardzo się podoba.
Jak już jestem przy książkach to przeczytałam:
1. "Do zobaczenia w zaświatach"- Pierre Lemaitre
Albert i Eduard przeżyli koszmar I wojny światowej. Wyszli z niej mocno pokiereszowani fizycznie i psychicznie. Dramatyczne wydarzenia połączyły ich późniejsze życie, bez przyszłości, pełne nienawiści i poczucia winy. Żerując na nieszczęściach tego okresu organizują finansowy przekręt, mający przynieść stabilizację i lekkie i przyjemne życie w koloniach francuskich. Nie tylko Albert i Eduard próbują zbić interes na cudzym nieszczęściu. Korupcja, brak skrupułów , przyjaźń, wola przetrwania to powojenny fikcyjny świat Francji.
2."Oskarżona Wiera Gran"-Agaty Tuszyńskiej
Agata Tuszyńska bardzo mnie poruszyła opowieścią o Wierze Gran, żydowskiej artystce. Wiera, piękna kobieta o głębokim głosie, którym czarowała warszawiaków przed wojną i w czasie wojny. Wojnę przeżyła. Jednakże  wraz z jej końcem nie ustał jej koszmar. Przez wiele lat ciągnęły się za nią oskarżenia o współpracę z nazistami. Brak dowodów, wygrane procesy nie uspokoiły jej życia. Całe jej powojenne życie było walką o dobre imię. Agata Tuszyńska przez wiele lat przekopywała się przez archiwa, spotykała się ze świadkami, przeprowadziła wiele godzin rozmów z Wierą. Pokazała dramat kobiety, która przez całe swoje życie musiała się tłumaczyć z tego że przeżyła. Bardzo dobra książka.
3. "Bokserka" Grażyny Plebanek
Bardzo lubię prozę Grażyny Plebanek i jestem raczej nieobiektywna w ocenie jej pisarstwa. Mnie ta książka się podobała. Emilia, raczej Lu jest silną kobietą, doskonale radzącą sobie w życiu. Pracuje w dyplomacji, uprawia boks. Jej życie prywatne odbiega jednak od przyjętych standardów( czyt. katolickich). Rzuca partnera, który wprowadzał w jej życie stabilizację. Wplątała się w romans z żonatym mężczyzną. Z czasem zaczyna jej uwierać bycie tą trzecią. Jest coraz bardziej zachłanna kochanka. Poznaje kolejnego mężczyznę i znowu żyje w poligamii. Nie potrafi podjąć decyzji, z którego zrezygnować. Miota się nie mogąc wybrać. Choć jest to dla mnie najsłabsza książka Plebanek, to i tak czyta się przyjemnie.
4."Skazaniec" Krzysztofa Spadło- to adiobook
Kolejna część "Skazańca" jest jeszcze lepsza od pierwszej. Pierwsza część to głównie opis więziennego życia, zasad panujących za murem. Druga odsłona to żywsza akcja, więcej emocji, równie dobra narracja i pozostawienie czytelnika w totalnym niedosycie.

To teraz wracam do drutów.
Zacznę od testu, który dziergałam dla Marzeny, czyli Merigold. Dziergałam dość długo, bo ciągle coś wpadało na druty, a czas do zakończenia robótki był dość odległy. Udało mi się. Wczoraj skończyłam, zblokowałam, przeraziłam się, bo wydawało mi się, że wyszła ogromna. Dzisiaj wdziałam Merigold na zmęczone bieganiem ciało i prawie wyszło dobrze. Rękawy są do poprawki. Wydłużyły się po
zmoczeniu tak głupio, że wyglądają jak z młodszej, ale nie do końca siostry. Zrobiłam zdjęcia, żeby nie było, ale na ludziu będą jutro. Dziergałam z Everlasting Sock Dream in Color, kolor Bitter na drutach 2,5 i 3 . Wzór jest klarownie rozpisany. Prułam dwa razy, ale to przez własną głupotę. Wzór jest interesujący w dzierganiu, nie można się nudzić. Problemem była ogromna ilość oczek na cienkich drutach. 
Oto Merigold, nie w całej okazałości, ale zawsze.




Nie jestem przekonana do końca do tej zieleni. To znaczy nie do zieleni, ale czy mi pasuje ta zieleń. Sprawdzę jutro.
W międzyczasie dziergałam prezent świąteczny dla siostrzeńca Adasia. Otulacz już pokazywałam, dorobiłam czapkę, a Marzena obfociła modela. Włóczka to Warńija zWłóczki Warmii. Jest miękka i miła w robótce. Nie wiem jak się zachowa w użytkowaniu, bo dziergałam z niej po raz pierwszy. Zobaczymy. Paski i pompon są z resztek, które posiadam w ogromnych ilościach.




Pięknie dobrałam kolory czapki do okularów.
Zrobiłam jeszcze jeden prezent. Tym razem dla Mikołaja, młodszego syna. Kolejny ciepły golf. Kończyłam tuż przed wigilią. Niestety nie było opcji, żeby sam właściciel był wkładką do swetra. Toteż swojej uroczej osoby użyczył Mój Własny Mąż.




Dziergałam na drutach 4,5 z Lanagold Alizee Classic, jak widać w trzech kolorach.
No i na sam koniec, kiedy macie mnie już dość, dobiję was książkowym wyzwaniem Przeczytam 12 książek z moich półek. Jak tylko przeczytałam o takim wyzwaniu pognałam do biblioteczki i wytargałam książki, których dobór jest totalnie przypadkowy.
 Ustawiłam je w moim kąciku czytelniczo-robótkowym.
I tym radosnym dla mnie akcentem z życzeniami wszelakiej pomyślności na Nowy Rok żegnam Was.