Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czapka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czapka. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 21 marca 2019

The Weekender

      Ostatnie dni w Kuala Lumpur są dość ciężkie. Po raz pierwszy mamy tak potężny smog, że czujemy i widzimy czym oddychamy. Po raz pierwszy odczułam na sobie co to znaczy zanieczyszczone powietrze. Wieczorem było mi słabo, niedobrze, mój mąż też czuł się źle. Mam nadzieję, że sytuacja poprawia się, bo coraz więcej widzę za oknem. Doszłam nawet do takiego momentu, że zakupię sobie w niedalekiej przyszłości maskę na twarz i upodobnię się do tutejszych ludzi.

     Za niecałe trzy tygodnie jedziemy na wakacje do Nowej Zelandii. To zawsze było moje marzenie. Nawet nie umiem dokładnie wytłumaczyć co mnie tam ciągnie. Myślę, że przyroda, natura, krajobrazy. Kiedy zaczęłam opracowywać trasę wyjazdu, ogarnęło mnie przerażenie. Tyle niesamowicie pięknych miejsc do zobaczenia! Jak to upchnąć w dwa tygodnie???
Zdecydowaliśmy, że skupimy się tylko na południowej wyspie.
I na ten wyjazd potrzebnych mi jest trochę ciepłych rzeczy, których nie wzięłam ze  sobą z Polski, bo po co. Okazało się, że jest to dobry powód, aby złapać za wełnę i dziergać w ponad 30 stopniach z wełny, alpaki. Jaka to dla mnie przyjemność!!! Z resztek, które przywiozłam z kraju zrobiłam prościutką czapkę. Jeszcze zostało mi trochę tych resztek na mitenki.




Prościutka czapka, robiona na lotniskach i w samolocie do i z Tajlandii.

Skończyłam również sweter według projektu Andrei Mowry The Weekender. Bardzo prosty, ale niezwykle sympatyczny. Oczywiście nie obyło się bez trzykrotnego prucia. Nie mogłam trafić z rozmiarem. Włóczka to mieszanka bawełny z wełną - 72/38%, trochę grubsza niż przewiduje projekt.  Pierwsze prucie spowodowane było tym, że wychodził mi sweter na męża, nie na mnie. Zrobiłam więc dopiero teraz próbkę i okazało się, że jestem bardzo daleko poza próbką. Nie ma rozmiaru na moją próbkę. Przeliczyłam i zaczęłam robić mniejszy rozmiar niż XS. Jak skończyłam cały korpus, zeszyłam ramiona, zmoczyłam moje dzieło, okazało się, że pasuje, ale jak na taki luźny, weekendowo-spacerowy sweter to jest trochę za akuratny. Prucie. Kolejne. Ostatnie to było już takie delikatne, bo nie podobało mi się moje wykończenie dekoltu. Za mało schludne.
Projekt prosty, szybki, przyjemny w dzierganiu. Tylko ja już przestanę robić próbki. Jak robię na tzw "oko" wszystko mi wychodzi dobrze. Jak za długo myślę nad rozmiarami, to nigdy nie trafiam.

Włóczka użyta do tego projektu to Northcote cotton, a druty 4,5 i 5,0.











To nie jest wszystko, jestem w trakcie robienia otulacza i kolejnego swetra, tym razem z kapturem i z mieszanki merino z alpaką.

Czytelniczo jest nadal dobrze. Wybieram lektury, które sprawiają mi wiele przyjemności, ale też co niektóre mocno dają mi do wiwatu.
1. "Georgia. Powieść o Georgii O'keefe" - Opowiada o amerykańskiej malarce i związku z jej promotorem. Pełna emocji historia o życiu, pasji, sztuce, miłości. Bardzo, bardzo dobra.
2."Błoto słodsze niż miód" - Małgorzaty Rejmer. Pierwsza jej książka Bukareszt pokazywała Rumunię w trakcie i po dyktaturze Ceausescu. W tej książce zajęła się Albanią. I jeśli ktoś myśli, że w czasach komuny w Polsce było ciężko, niech przeczyta tę książkę. To są historie Albańczyków z tamtych bardzo dla nich ciężkich czasów. Niesamowite jest to, że żaden z oprawców w Albanii nie został ukarany.
"Może zasłużyliśmy na to, by zginąć, ale nikt nie podniósł na nas reki  i już się nie boimy(to mówi jeden z oprawców). Koniec końców demokracja przyniosła jedna dobrą rzecz: znów uczyniła nas braćmi i teraz możemy razem grać w szachy. Gdy na początku lat 90-tych trwała dyskusja o tym, czy ofiary powinny wybaczyć swoim prześladowcom, pisarz Arshi Pipa stwierdził: Tak, powinniśmy wybaczyć. Ale jak mamy wybaczyć komuś, kto nie czuje się winny".
3. "Sześć Cztery" Hideo Yokoyama. Trudno mi kreślić do jakiego gatunku należ ta książka, kryminał, obyczajowa. Pokazuje pracę japońskie policji z głębokim tłem psychologicznym. Dobrze się czyta.
4. "Becoming" Michelle Obamy. Bardzo dobrze opowiedziana historia o ludziach, którzy nie mieli zaplecza politycznego w postaci ojców, wujków kongresmenów, polityków, a którzy zaszli bardzo wysoko i nadal pozostali normalnymi, porządnymi ludźmi. Bardzo polecam.
5. "Między falami" Sarah Moss - Pisarz, ojciec dwóch córek, zajmuje się domem i dziećmi, a w międzyczasie pisze książkę o katedrze w Coventry. Żona jest zapracowaną lekarką. Pewnego dnia ich  starsza córka traci przytomność w szkole. Jej serce staje na kilkadziesiąt sekund. Wcześniej również zdarzały jej się problemy zdrowotne. Zycie rodziny zaczyna się koncentrować wokół córki. Jak dalej żyć po takiej traumie, która w każdej chwili może się powtórzyć. Świetna współczesna książka o dzisiejszych problemach.
6. "Głosy. Co się wydarzyło na Jersey" Ewy Winnickiej i Dionisiosa Storisa. Autorzy próbują pokazać jak doszło do tragedii w polskiej rodzinie na wyspie Jersey. Pewnego dnia ojciec rodziny zabija teścia, żonę, dwoje dzieci, przyjaciółkę rodziny i jej dziecko. W tej książce pokazane jest środowisko Polaków ciężko pracujących fizycznie na obczyźnie, często wykorzystywanych, źle opłacanych. Oczywiście nie to jest głównym wątkiem, ale tak przy okazji dowiadujemy się, że łatwo za tą granicą nie jest.
I oczywiście przesłuchałam kilka audiobooków i oczywiście są to kryminały, które słucham pasjami.

poniedziałek, 26 grudnia 2016

Już prawie po świętach

            Bardzo lubię drugi dzień Świąt. Nigdzie nie chodzimy, nikt do nas nie przychodzi. Rano śpimy do bólu. Śniadanie na ogół jest w południe. Później zalegamy na kanapach, albo w łózkach i zatapiamy się w książkach, internecie. Kiedy mamy już dość lenistwa, idziemy na spacer. I to był pierwszy świąteczny spacer bez Barnaby. Życie.
Miała być wichura, a był zwykły wietrzny dzień. Troszkę nas to rozczarowało, bo targałam nad morze aparat fotograficzny, żeby porobić "super" zdjęcia olbrzymim falom. Były za to mewy, które wrzeszczały latając nad nami, bo ludzie je dokarmiali świątecznym chlebem.




Spacer był bardzo przyjemny, ciepły i wietrznie nieprzeszywająco.

            Przy okazji przechadzki mąż uwiecznił szalik, który wydziergałam jakiś czas temu z resztek brushed alpaca Dropsa jakie miałam w domu. Robiłam chyba na czwórkach, gładkim ściegiem pończoszniczym do wyrobienia całych zapasów, które miałam. Miał być trochę szerszy, ale aż tak dużo nie miałam tych pozostałości, więc zrobiłam dość długi, aby można było się nim omotać. I wyszedł całkiem całkiem i skompletował się przypadkowo z czapką wydzierganą chyba rok wcześniej.







Trochę was pomęczę moim wpisem, bo mam czas i wenę. Co się rzadko zdarza.

           Jakiś miesiąc temu zrobiłam mężowi rękawiczki. Miałam resztki szarej leizu dk, druty 2,75 na ściągacze, 3,0 na resztę. Pomysł rodził się w miarę dziergania. Prostota, z lekkim elementem ozdobnym. Robótka była prosta, ale męcząca o tyle, że ciagle prosiłam o przymiarki. Ale to nie ważne, bo efekt zadowolił właściciela, który już na zimę został zaopatrzony we wszystko.








        Z resztek fuksjowej leizu fingering zrobiłam prezent dla przyjaciółki Asi, mitenki. Prościutkie, z niewielkim elementem ozdobnym na wierzchu. Dziergałam na drutach 2,75. Resztki były tak niewielkie, że nie wiedziałam czy mi ich wystarczy. Udało się. Zdjęcia są średnie, bo nie było pogody i robiłam je sama sobie, a aparat nie chciał łapać ostrości (mam za krótkie ręce).




 Za diabła nie wiem co robi na zdjęciu ten czarny prostokąt. Niespodzianka!



Na koniec pokażę jeszcze dwie męskie czapki, które robiłam dla męża przyjaciółki Asi i dla przyjaciela koleżanki. Oczywiście wykorzystałam do ich wykonania leizu dk i druty 3 i 3,5. Według mnie leizu dk jest idealna na czapki ( i nie tylko), bo pomimo intensywnego użytkowania takowej przez męża mojego, nie widać na niej żadnych śladów użytkowania. Dziergałam według moich ulubionych wzorów Moniki Sirmy Mazurka i Counter Town.






Ta granatowa czapka ma przepiękny kolor i nie ma na czapce żadnych przebarwień, musicie mi uwierzyć na słowo.

I na tym kończę w ten wietrzno-deszczowy wieczór. W dalszym ciągu życzę Wam Wesołych Świąt!!!!

poniedziałek, 21 listopada 2016

Fuksja w czekoladzie

             Moje pisanie na blogu zamiera. Nie oznacza to, że przestałam dziergać. Nie. Dziergam i to całkiem dużo. Nie za bardzo chce mi się pisać, robić zdjęcia. Dopadła mnie jesienna nostalgia. Pięknie to zabrzmiało. Wytłumaczenie własnego lenistwa jest niezłe. Dzisiaj też pewnie nie byłoby tego wpisu, ale w pracy miałam dodatkowe godziny za chorego kolegę i byłam na tyle zmęczona, że nie miałam siły pognać do lasu na moje kilkanaście kilometrów. Toteż piszę.

            We wrześniu robiłam test dla Hani, którego jeszcze nie mogę pokazać, ale została mi resztka włóczki Leizu fingering w przepięknym kolorze fuksjowym, który nazywa się fachowo Nakabeni. Ten kolor spodobał się przyjaciółce Asi. Zakupiłam u Chmurki kolejny motek, aby zrobić Asi urodzinową czapkę. Piękna wyszła, ale zdjęć nie ma. Nie było pogody na zdjęcia. Może kiedyś uda mi się ją obfotografować.
Spodobała mi się ta czapka tak bardzo, że z pozostałej włóczki postanowiłam wydziergać sobie czapkę również. Nie chciałam takiego samego wzoru, jaki ma Asia(często się spotykamy i wychodzimy gdzieś razem) i wymyśliłam sobie, przeglądając internet, poprzesuwane warkocze. Prosto, łatwo i przyjemnie.

           Test dla Hani był dwukolorowy fuksjowo- brązowo-szaro melanżowy. I ten drugi kolor zachwycił mnie jeszcze bardziej, a nazywa się Cove.  I jak z poprzednią włóczką, tę także dokupiłam u Chmurki. I wydziergałam prawie identyczną warkoczową czapkę. Jedyną różnicą jest jej wydłużenie o jedno powtórzenie warkocza.




Zakochałam się w leizu fingering. Jest cudownie miękka i delikatna. Już należy do moich ulubionych włóczek. A ponieważ z czapkowego motka zostało mi parę metrów to powstały rękawiczki. I teraz to mam już komplet. 



 Ściągacze dziergałam na drutach 2,5, a korpus czapek i rękawiczek na 2,75.











Bardzo ciężko było sfotografować tę fuksję. Żadne zdjęcie nie oddaje piękna tego koloru.



              Czapki są lekkie, ciepłe, miłe w dotyku. 
Teraz widzę, że jakaś nitka mi wystaje z pompona. A taka byłam z siebie dumna, że takie śliczności pomponowe zrobiłam. Postęp jest, bo poprzedni, który robiłam dla Asi, lekko wyliniał i gubił nitki, których zostało już niewiele. 

            Uwielbiam takie małe dziewiarskie formy. Parę godzin robienia na drutach i bardzo szybko uzyskuje się  efekt. Obecnie męczyłam długie szale dla męża(już skończony) i dla siebie(zostały ostanie trzy rzędy). Mężowy jest klasyczny, jasnoszary, długi, do omotania. Mój grafitowo-koralowo-wrzosowy, też długi, do omotania. Zdjęcia najprawdopodobniej będą w weekend.
W szalach wykorzystałam swoje włóczkowe zasoby. Trochę zrobiło się miejsca na nowe potrzeby. Nie czytaj, Kochanie:)

I znowu zabieram się za swetry. 


Fuksja w czekoladzie

             Moje pisanie na blogu zamiera. Nie oznacza to, że przestałam dziergać. Nie. Dziergam i to całkiem dużo. Nie za bardzo chce mi się pisać, robić zdjęcia. Dopadła mnie jesienna nostalgia. Pięknie to zabrzmiało. Wytłumaczenie własnego lenistwa jest niezłe. Dzisiaj też pewnie nie byłoby tego wpisu, ale w pracy miałam dodatkowe godziny za chorego kolegę i byłam na tyle zmęczona, że nie miałam siły pognać do lasu na moje kilkanaście kilometrów. Toteż piszę.

            We wrześniu robiłam test dla Hani, którego jeszcze nie mogę pokazać, ale została mi resztka włóczki Leizu fingering w przepięknym kolorze fuksjowym, który nazywa się fachowo Nakabeni. Ten kolor spodobał się przyjaciółce Asi. Zakupiłam u Chmurki kolejny motek, aby zrobić Asi urodzinową czapkę. Piękna wyszła, ale zdjęć nie ma. Nie było pogody na zdjęcia. Może kiedyś uda mi się ją obfotografować.
Spodobała mi się ta czapka tak bardzo, że z pozostałej włóczki postanowiłam wydziergać sobie czapkę również. Nie chciałam takiego samego wzoru, jaki ma Asia(często się spotykamy i wychodzimy gdzieś razem) i wymyśliłam sobie, przeglądając internet, poprzesuwane warkocze. Prosto, łatwo i przyjemnie.

           Test dla Hani był dwukolorowy fuksjowo- brązowo-szaro melanżowy. I ten drugi kolor zachwycił mnie jeszcze bardziej, a nazywa się Cove.  I jak z poprzednią włóczką, tę także dokupiłam u Chmurki. I wydziergałam prawie identyczną warkoczową czapkę. Jedyną różnicą jest jej wydłużenie o jedno powtórzenie warkocza.




Zakochałam się w leizu fingering. Jest cudownie miękka i delikatna. Już należy do moich ulubionych włóczek. A ponieważ z czapkowego motka zostało mi parę metrów to powstały rękawiczki. I teraz to mam już komplet. 



 Ściągacze dziergałam na drutach 2,5, a korpus czapek i rękawiczek na 2,75.











Bardzo ciężko było sfotografować tę fuksję. Żadne zdjęcie nie oddaje piękna tego koloru.



              Czapki są lekkie, ciepłe, miłe w dotyku. 
Teraz widzę, że jakaś nitka mi wystaje z pompona. A taka byłam z siebie dumna, że takie śliczności pomponowe zrobiłam. Postęp jest, bo poprzedni, który robiłam dla Asi, lekko wyliniał i gubił nitki, których zostało już niewiele. 

            Uwielbiam takie małe dziewiarskie formy. Parę godzin robienia na drutach i bardzo szybko uzyskuje się  efekt. Obecnie męczyłam długie szale dla męża(już skończony) i dla siebie(zostały ostanie trzy rzędy). Mężowy jest klasyczny, jasnoszary, długi, do omotania. Mój grafitowo-koralowo-wrzosowy, też długi, do omotania. Zdjęcia najprawdopodobniej będą w weekend.
W szalach wykorzystałam swoje włóczkowe zasoby. Trochę zrobiło się miejsca na nowe potrzeby. Nie czytaj, Kochanie:)

I znowu zabieram się za swetry.